środa, 6 stycznia 2010

miasto bez morza

Po kilku dniach pobytu w zamarznietej Warszawie, R., ktory zaskakujaco szybko zaadoptowal sie do minusowych temperatur, nagle, znienacka smutnym glosem oznajmil, ze nie zdawal sobie sprawy z tego, jak ciezko jest zyc bez morza. morza w poblizu, morza za rogiem , na wyciagniecie reki, morza porannego widzianego z okna domu. zapachu, a bardziej samej swiadomosci, ze jest tu gdzies obok, jest, na wypadek gdyby bylo potrzebne, jest.

Przypomniala mi sie rozmowa, ktora dawno temu, pod koniec mieszkania w Bejrucie odbylam z Szymonem. Byl wczesny maj, do upalow jeszcze troche czasu, pamietam, wialo tamtego dnia okropnie, jedlismy lody na corniche i patrzylismy w morze. urywalo glowe z zimna. kilku mezczyzn wylegiwalo sie na skalach wysmarowanych olejkiem, calych , rowno, poa waskim paskiem skapych spodenek, w desperackim wyscigu o palme pierwszenstwa w sezonowej opaleniznie. Widok ten wywolal rozmowe o przywiazaniu Bejrudczykow do morza i idei plazowania. Szymon wspomnial, ze zdarzalo mu sie rozmawiac z Libanczykami, ktorym nie miescilo sie zwyczajnie w glowie, ze mozna nie mieszkac w miescie polozonym nad morzem. Idea wykluczona z ich wyobrazni zupelnie, rzecz nie do pojecia. Dobrze jest zatem wyjezdzac z Libanu do Europy najlepiej albo USA, no ale tylko tam- i tak trzeba wlasnie kombinowac- zeby koniec koncow zamieszkac w miescie z morzem wpisanym w krajobraz. Innej opcji nie ma.
Osobicie calym sercem jestem za.