piątek, 24 kwietnia 2009

Staruszka, ktora zbiera papierową przeszłość

Jest w filmie Nadine Labaki “Karmel” ( Sukkar banat), postać staruszki Lily, ( grana przez debiutantkę, odrobinę szaloną Azizę, którą poznałam podczas swojej podróży do Libanu, dawno temu, a może nie tak dawno temu). Pamiętam, Hanan, asystentka reżyserki opowiadała nam wtedy, że osiemdziesięciokilkuletnia swieża aktorka, miewala problemy z rozróżnieniem światów, filmowego od rzeczywistego. I tak, zdarzyło sie, ze zdecydowanie odmówiła wypowiedzenia kwestii, skierowanej do swojej filmowej siostry. Placząc i uderzajac w drzwi miala powiedziec jej, ze ja kocha, odmawiala, bo -jak mowila- wcale jej nie lubi. Jej postać, to staruszka, zyjaca w swiecie przeszlosci i wspomnien, ktora cale dnie spedza zbierajac fruwajace po Aschrafieh papiery, slady wspomnień. Zdarza się jej prosić kogos, zeby podal jej lezacyc na ulicy papier. Stojąc na na balkonie, spuszcza wtedy w dol koszyk na sznurku i kolekcjonuje smieci, ktore sa w jej wyborazni listami od ukochanego -o ile dobrze pamietam filmową historie- ktore nigdy do niej nie dotarly. Aziza, mieszka niedaleko mojego domu, tuz na koncu Gemmaizeh. Wiedziałam jednak, że gdzies w okolicy mieszka tez kobieta, ktora jest pierwowzorem jej roli.

Wczoraj, w porannym swietle przechodzilam ta wlasnie ulica, manoushi z serem hallum w rece , zapijane lebanem i w pewnej chwili, na wielkim balkonie, cudzie sprzed co najmniej stu lat, ktory cudem jest tym wiekszym, ze udalo mu sie w Bejrucie oprzec zburzeniu, na tym wlasnie balkonie ujrzalam dlugowlosa staruszke trzymającą w rece sznurek, ktory dwa pietra nizej konczyl sie petla na koszyku. Mowila cos do mnie i wskazywala palcem papiery fruwajace naokolo mnie. W pierwszej chwili nie dotarlo do mnie, co sie wlasnie dzieje, szczegolnie, ze w tym samym czasie z kafejki obok wyskoczyl Raja pokrzykujac moje imie i zapraszajac na kawe. Zapytalam sie go, co staruszka mowi i dopiero w tamtej chwili dotarlo do mnie kim ona jest. Zdusilo mi gardlo, bo przeciez to Karmel byl powodem pierwszej podrozy do Bejrutu, i teraz gdy sie z nim zegnam, fikcja filmowa zamienia sie w rzeczywistosc i dotyka mnie swoim palcem. Gdy doszlam do siebie, chcialam wrocic pod balkon i zrobic jej zdjecie, zeby wam ja pokazac, ale proba zakonczyla sie klotnia z jakims starszym mezczyzna, ktory dostal furii, gdy zobaczyl aparat. Trafil na moment, ze nie pozostalam mu dluzna, wiec klocicilsmy sie, on mieszajac arabski i francuski, ja angielski z arabskim. koniec koncow odeszlam z niczym, ale nie pozwolilam mu sie skrzyczec.
Tak czy owak, życie jest pelne małych cudów.

środa, 22 kwietnia 2009

Nanou



kiedys opisze jej japońskie przygody

bar L'Osteria






z serii spotkań dziwnych





Od rana ciąg przyjemnych przypadków. Rano w drodze do piekarni na G, tuż na narożniku, ktorego sciana wylożona jest lustrem zobaczylam spokojną i silną twarz dziewczyny o afrykanskich rysach, ujrzalam ją podwojnie, wraz z lustrzanym odbiciem. Zapytalam się czy mogę ją sfotografowac, w tym samym momwncie kiedy zza rogu wyłonił się autobus. Mialam 15 sekund czasu, w ciagu ktorego zdazylam zrobic kilka zdjec, podziekowac i niespodziewanie z nia usciskac, niesamowity przepływ pozytywnej energii. Potem się okazalo, że Szymon, mieszkal z nia w tym samym momencie. Wydala mi sie bardzo silna, a teraz juz wiem, ze przez kilka lat pracowala w Libanie po przyjezdzie z Etiopii jako służąca, a życie służących w Bejrucie do latwych nie nalezy. Hm, spróbuję ją jeszcze kiedyś sfotografować. Trochę później kolejne spotkanie. Robiąc zdjęcie kanapy, krzeasła bez nogi i gry światel, w drzwiach starego domu pojawila się tleniona blondynka w czerwonym, oldschoolowym dresie Addidasa i zapytala się mnie po arabsku czego chcę. Od słowa do słowa i już, pilam nescafe w kubku, po bozemu, po wschodnioeuropejsku, z nową rumuńską znajomą i ją teściową pieszczotliwie nazywaną przez nią Teta, czyli babcia. siedzimy przed domem, Teta masuje kości, a M. od roku zaślubiona libanczykowi, odpala kolejnego papierosa i wskazuje palcem zaparkowane Audii TT i nowego Mercedesa. Mowi, ze należą do jej męża, wraz z samochodem numer trzy, ale ona z nich nie korzysta, wlasciwie to wcale nie rusza się z domu bez swojego ukochanego. pali papierosy i rozmawia z Tetą. Zapewnia, ze nie ma z tym problemu, w sensie z nic nie robieniem. Opowiada mi o Drakuli. Popijam nescafe i sie dziwię.

małe rzeczy



Wiedząc już, że całkiem niebawem Bejrut nie bedzie już dłużej moim codziennym światem, kolekcjonuję wrażenia moje ulubione i bardziej niż zwykle je doceniam.Jakby jutra miało nie być, cieszę się jak dziecko prostymi wrażeniami, siedzeniem w nowym barze T. i S., sluchaniem tam jazzu i bałkańskich rytmów, pracy w próżni z której odessano stres. Cieszę się przypadkowymi spotkaniami znajomych. Nowymi, ulicznymi znajomościami. Ulubionym manoushi z bułgarskim serem i kolendrą w ulubionej piekarni na Gemmaizeh, przyrządzonym tak jak lubie, na cienkim cieście, dobrze wypieczonym. cieszę się, bo potrafię sobie taką przyjemność zamówić po arabsku, z wszystkimi niezbednymi detalam i nuansami:) cieszy mnie znajomy smak i rzucone na dowidzenia przez piekarza Allah maik, "Bog z tobą". cieszy mnie to wszystko.

wtorek, 21 kwietnia 2009

dokumentacja wiosny




expo najnowszych trendow militarnych

I tak oto, żyjąc w kraju egzotycznym, człowiek się nieustannie uczy i nadziwić sie rzeczywistości nie może. Dzis w newsach Future TV pojawiła się relacja z targów militarnych w Bejrucie. Najnowsze trendy broni osobistej, lsniacych pistoletów, które z pewnoscia warto w domu mieć, kamizelek kuloodpornych, mudurów a nawet i czolgow, w proponowanych na ten sezon odcieniach ciemnego piasku, z napisem : JORDAN, być może jest to wskazówka gdzie warto i modnie jest walczyć w sezonie 2009/2010. Dziwne.

Sklep z warzywami

Mam swój ulubiony sklep z warzywami, tuz na początku Mar Mikhael , a na Końcu Gemmaizeh. Tuz obok swojej nowej cafe, którą dwa dni temu otworzyli nieoficjalnie, a wczoraj juz oficjalnie moi znajomi. To jest chyba dość powszechne, że gdy się chce człowiek poczuć jak w domu szuka swoich miejsc i buduje sobie emocjonalną mapę miasta, zaznaczając nie niej miejsca specjalne, rhar shikil, absolutnie wyjątkowe, w których człowiek czuje się rozpoznawany czyli wyeksponowany z szarej anonimowości. Poza Torino, które czasem jest moim miejscem, a czasem wcale nie, mam swój warzywniak. Znam jego tryb oddychania, wiem kiedy przyjezdna dostawa swiezych cukinii, baklazanow, których ciągle nie potrafię przyrzadzac, swiezej rukoli i kolendry. Godzina dziesiąta, piętnasta i dziewiętnasta. Trzeba być na czas i trzeba się spieszyć, bo lokalni staruszkowie, sa zwykle bardzo punktualni i warzywa znikają w mgnieniu oka, w okrzykach, bonjour and merci, posrod pekow bananów rozwieszonych bujnie na hakach. Czuje sie tam u siebie, wymieniając grzecznościowe zdanka z wlascicielem podczas pakowania silnie pachnącej mięty i zielonej fasoli. O wlascielu mówimy, ze jest Syryjczykiem, chociaż nikt z nas nie wie tego na pewno. Wydawało mi się, ze o pochodzeniu charyzmatycznego sprzedawcy warzyw wspomniał mi Szymon, ale ten twierdzi, ze dowiedział się tego ode mnie. Byc moze zatem jest Syryjczykiem, a być moze nie. Ma jasna cerę i niebieskie oczy i nie wygląda mi wcale na obywatela sąsiedniego kraju, ale Szymon jest zdania, ze owszem, wygląda. Nie pytamy, dywagujemy nadal. Wiem (od Szymona), ze na lmiyeh bilmiyeh nie jest chrześcijaninem z Aschrafieh, bo zdarza mu się podczas warzenia marchwi czytac Koran. W każdym razie, “Syryjczyk” bardzo mnie lubi, obdarowuje za każdym razem komplementami, wrzuca do torby gratisowe banany, pomidory albo gumy do zucia, o charakterystycznym lokalnym smaku, którego nie lubię, ale calosc rytuału jest niezwykle przyjemna. Dzis kupiłam pierwszego w sezonie, soczystego melona, za pól ceny, bo nie miałam przy sobie więcej pieniędzy. Byl pyszny i słodki, został zjedzony z Violen i zagryziony serem, przywiezionym przez nia z poludnia Francji. To był dobry dzień.

jeszcze raz o miescie Bejrut



Tanczac w rytmie niesmiertelnych amerykanskich hitów, przyklejeni do wielkiej szyby w barze Charlie, ktoryprzypomina klimatem krakowskie knajpy, ze starym telewizorem wyswietlajacym zapetlone dzielo Chaplina, zastanawialismy sie z Szymonem nad tym, jak szybko zmienia sie czlowiekowi percepcja i jak w gruncie rzeczy latwo jest sie przyzwyczaic do- na pierwszy rzut oka porazajaco roznej od tej do ktorej przywyklismy- rzeczywistosci. Jednak latwo i szybko sie to dzieje, mimo, ze rzeczywistosc wyglada tu czesto kurizalnie: z nosem przy szybie podskakujemy, pijemy "strzaly", przyjmujemy z otwartymi ramionami goscinnosc 23- letniego wspolwlasciciela knajpy, szczesliwca Charliego, posiadajacego poza libanskim rowniez paszport dunski. i tak pijemy i podskakujemy, a za szyba, poltora metra od naszych nosow znudzony, kreci nozka zolnierz z karabinem przerzuconym luzno na ramieniu. i nikt, lacznie z nami nie poswieca tej sytuacyjnej sprzecznosci specjalnej uwagi. doszlismy do wniosku, ze nawet gdyby wskoczyl do Charliego i zaczal wymachiwac w tanecznym amoku swoim kalasznikowem nadal pozostalibysmy mniej lub bardziej niezwruszeni tym widokiem. Bo to jest przeciez miasto sprzecznosci, o ktorych nie da sie zapomniec. Miasto, ktore sie kocha i ktore sie nienawidzi, w jednym i tym samym momencie, co powtarzaja zgodnie wszyscy moi przyjaciele, w calej swej roznorodnosci, przyjaciele w ktorych zylach, poza libanska plynie marokanska, palestynska, grecka, niemiecka, syryjska,francuska, brytyjska i amerykanska krew. Wszyscy oni mysla o Bejrucie podobnie.

wiecej swiąt niż w polskim kalendarzu




Przez dwa tygodnie swietowalismy Wielkanoc. Zakonczyli maronici, zaczeli ortodoksi. I konsekwetnie, wszelkie swiata to dni wolne od pracy dla wszystkich, rownież dla tych, ktorzy zmartychwstaniem Chrystusa malo sie zajmuja. I tak, trzy dni wolne od pracy w zeszlym tygodniu, trzy dni wolne w tym, piekny czas przejezdnych ulic, ciszy i przezroczystego powietrza. Pierwszego plażowania nad ciemnoblękitnym morzem. Dobrze czasem, -poza okresem strzelanin ekspresywnie podkreslajacych roznice niby wyznaniowe- zyc w kraju roznorodnym religijnie czego zupelnie nie potrafia dostrzec Libańczycy.

Osobiscie tylko raz jeden jedyny zdarzylo mi sie kulturowego tygla nie docenic, gdy wazna paczka wyslana Fedexem nie dotarla na czas do telewizji, bo kurierzy swietowali z Ormianami, mimo, ze siedziba kurierskiej firmy znaduje sie w centrum chrzescijanskiego Aschrafeh, na placu Sassine i raczej wsrod pracownikow nie ma zbyt wielu przedstawicieli tej mniejszosci. Nieważne, biuro solidarnie celebrowalo swieto Ormian wylaczajac sie tego dnia z rytmu pracy, a to kosztowalo mnie wtedy duzo stresu.

Apropos Wielkanocy, w zalaczniku, kilka zdjec ze zwienczonego sukcesem sniadania swiatecznego. Z niejasnych dla mnie osobiscie powodow rzucilismy sie z Szymonem w wielkosobotni wir pracy, przyrzadzajac salatki, pieczenie, nadziewane kurczaki i wielkanocne jaja. I zupelnie niechcacy wynajmowany przez Szymona i Zahera libanski dom nagle zapachnial znajomo, a potem i wizualnie wydal nam sie bardzo znajomy,troche jak taki dom cioci Basi, albo cioci Stasi na przyklad.

poniedziałek, 13 kwietnia 2009

wywiad z Olfat, doczekal sie publikacji


jesli macie ochote poczytać o palestynskiej silnej kobiecie:

środa, 8 kwietnia 2009

7 kwietnia w Jbel




Jaruzelski czy Wałęsa?

Przypomniała mi się niedawna rozmowa z hinduskim barze w Daurze, imigranckiej dzielnicy, która podczas niedzieli, jedynego dnia wolnego od pracy - trzesie sie w posadach od enegetycznego tlumu , ktory robi zakupy w sklepach z produktami z Indii i Srilanki, jada w barach rodzime curry i samosy, kupuje sari i oddaje sie pogaduszkom w cieplym popoludniowym swietle niedzielnego dnia. I nagle w tej rzeczywistosci my: jasnowłosy Szymon i ja. Trudno nam sie w duecie nie rzucać w oczy, ale zostajemy w barze na pietrze przyjeci nie z nieufnością, a po krolewsku. Zaproszono nas do kuchni, gdzie moglismy zajrzeć w garnki i popróbować jedzenia, ktore akurat slabo wyglądem przypominalo to z baru hinduskiego na Nowogrodzkiej. Smakowało też gorzej, ale i tak było super. Zamiast mango lassi pepsi, trudno. Szybko zostaliśmy wciągnięci w pogawędkę przez klientow baru i szybko stalo sie jasne, że jesteśmy z Polski ( chociaz zona naszego rozmowcy , obywatelka Sri-lanki, typowała, że pochodzę z Chin ), Dwoch panow, jej wspoltowarzyszy, po upewnieniu sie, ze nie z Chin, a z Polski, obruszyli sie i z pewną emfazą, wypowiedzili : Z EUROPY... W EUROPIE TO MADRZY LUDZIE SĄ, dodali z przekonaniem. Szymon dal wyraz swojemu zwątpieniu w to stwierdzenie, co jednak nie zmienilo chyba specjalnie stanowiska Hindusow. Jeden z nich nagle powiedzial: Gdańsk , a zaraz potem: Wałęsa i upewnil sie, że się nie myli. Ja się odwdzięczyłam pytaniem o oskarowa produkcje Slamdog Milionere, powiedzili, ze bardzo im się podobał. Dorzuciłam ,że bardzo lubię ich jedzenie. I wtedy jeden z naszych rozmowcow, ze swietnym brytyjskim akcentem, którego nie popsuł 20-letni pobyt w Libanie, zapytal: A kto był lepszy, Jaruzelski czy Wałęsa? Zdumienie na polskich twarzach. Nie spodziewałam się, że przypadkowo poznany w barze czlowiek, oddalony od polskiej historii i polityki o lata świetlne może zadać tego rodzaju pytanie. Kilka dni póżniej kierowca taksowki, zapytal mnie: A skąd jesteś, z Warszawy czy z Poznania? Ponownie zdębiałam. Więc jednak jesteśmy proszę państwa znani w świecie.

Khulud ze Jbel





Khulud ma 14 lat, codziennie do turystycznego, Jbel-słynącego z rzymskich ruin- przyjeżdza z północy, z miasta Tripoli. Poznałyśmy się na miejscowym nadmorskim deptaku. Uratowala mnie przed zlodziejskimi zapedami starszego pana, ktory przysiadl obok mnie. Naiwnie przekonanan o dobrych zamiarach starszego czlowieka, spragnionego jak sadzilam towarzystwa nie zwazalam uwagi na to, ze jego reka wedruje coraz blizej mojej otwartej torebki. Khulud mnie ostrzegla i tak sie poznalysmy. Zjadlysmy razem swarme i popatrzylysmy na morze. Khulud ma duzo czasu, bo do szkoly nie chodzi. Codziennie od 10 do 15 kreci sie w okolicy morskiego deptaka i turystycznego souku. Zna sprzedawców pamiątek fenicjanskich i wlascicieli łodzi spacerowych. Zarabia na siebie, 5-ciorgo rodzenstwa i mame zebrząc. Mowi o sobie, że jest silna i samotna.Bardzo bym chciała poznać bliżej jej historię, moje możliwości językowe nie pozwoliły mi na zbyt głęboki wywiad. Zobaczymy.