czwartek, 31 lipca 2008

plaza tylko! dla kobiet

dzis- po przezyciach z ostatniej niedzieli, kiedy to na plazy w Byblos, nastolatkowie plci meskiej otaczali w morzu mnie i moja kolezake niczym stado wygladnialych psow- postanowilam w nastroju swietego spokoju wybrac sie na miejska zenska plaze. plaza okazala sie wylana gruba warstwa betonu z jednym jedynym dojsciem do morza, czyli miejscem gdzie brakowalo barierek. nikt zreszta sie nie kapal, wiec wlasciwie mogloby barierkowej przerwy nie byc, kobiety zorientowane byly wylacznie na prazenie.
Jak kazda libanska, fachowo zorganizwoana plaza, rowniez ta posiada w swej ofercie basen. w tym wypadku malenstwo ze slona woda prosto z morza z tlumem rozkrzyczanych dzieci obojga plci. pobyt na betonie, posrod frytek, kanapek i nargilli serwowanych przez serwis plci zenskiej umila wielki glosnik z ktorego wydobywa sie tani lokalny pop na zmiane z szakira. bylaby to moze i nieduza przyjemnosc, gdyby nie mozliwosc obserwacji swobodnie zachowyjacych sie kobiet. byly kobiety w ciazach w bikini, byly wiekowe matrony, byly tez poubierane w specjalne uniformy filipinskie sluzace. stroje dla sluzby kupuje sie w bejrucie w specjalnie wyposazonym w tego rodzaju uniformy sklepach, to pasiaste zupelnie niekobiece stroje , niczym nieprzypominajace seksownych bialych kusych fartuszkow. nic z tych rzeczy. sluzace sa milczace i glownie zajmuja sie na plazy karmieniem dzieci frytkami.

siedzaca obok mnie mloda kobieta w skapym bikini, gdy niebo zachmurzylo sie zlowieszczo ( absolutny wyjatek w ostatnich miesiacach), wstala, zalozyla buty na obcasach, potem dlugie spodnie, luzna bluzke z dlugimi rekawami, na koncu zawiazala czarny hidzab i przywdziala okulary ray ban. lokalni mezczyni zaplaciliby wysoka cene, zeby moc sie na taka plaze dostac. szczesliwie betonowa twierdza pozostaje bezlitosnie dla nich zamknieta.

poniedziałek, 28 lipca 2008

co widzialam







calodniowa wyprawa po okolicy. jesli chodzi o turystyczne atrakcje- turystyczne i atrakcje w duzych cudzyslowach, to naleza do nich: granica z izraelem i byle izraelskie wiezienie: KHIAM PRISON, w ktorym wieziono i torturowano libanczykow nalezacych do ruchu oporu. szczegoly o KHIAM- np na stronach Human Rights Watch: http://hrw.org/english/docs/1999/10/28/israb12795.htm,
newsy z tamtego czasu, 2000roku:
http://news.bbc.co.uk/2/hi/middle_east/766746.stm

po drodze: dziewczynka w rozowej bluzce mija opustoszaly check point, kilka wielkich samochodow i przyczep zwozi lokalny zlom- zardzewiale izrelskie czolgi i jakies dzialka. starzy mezczyzni z zakrywajacymi glowy bialym chustami siedza w cieniu ulic, dzieci pracuja w domowych warsztatach samochodowych i mini fabrykach mebli. mala dziewczyna cal okryta czarna szata- co robi ogromne wrazenie i jest zupelnie nietypowe, zwykle dziewczynki zakladaja chuste wraz z pierwsza miesiaczka. oczywiscie im radykalniej tym ascetyczniej, najbardziej ortodoksyjne muzulmanki ubieraja sie wylacznie w czarne luzne szaty zakrywajace w stopniu calkowitym figury, dlugie rekawy i dlugie nogawki w 40 stopniowum upale oddzialywuja na mnie jeszcze silniej. granica z I to ciagnacy sie w nieskonczonosc drut kolczasty, a po drugiej stronie drutu kolczastego eksplozja zielenii, sady, laski, rowne rzadki plantacji, rowne, jednokolorowe domy, organizacja i dobrobyt, tak to wyglada z tej strony granicy. szok. odlegly o kilka metrow gigantyczny skok jakosciowy. a ziemia ta sama. pas libanskiej ziemi okupowany przez I od 82 roku.majaczace w tle wzgorza, slabo widoczne tego jasnego dnia, to wzgorza Golan.

zataar, blekitne helmy i bulwar o zmierzchu

tu kobiety samodzielnie przygotowyja zaatar ( lokalna miszanka przypraw, z ziarnami sezamu i oliwa o kwasno-slonym smaku, serwowane, na manoushi, tutejszym tradyzyjnym przysmaku sniadaniowym, to okragly placek przypominajacy smakiem pizze, smaruje sie zataarem, albo zapieka z serem i zwija w rulon- pycha. tuczy.) przygotowuja zaatar w miseczkach i w tacach w dlonaich biegna do piekarni, zeby piekarz przygotowal im manoushi z wlasnej roboty mieszanka przypraw. tak wyglada poranek w wiosce , w gorach gdzies niedalego granicy z Izraelem. co jakis czas na okolicznych drogach samochody UN, gdzieniegdzie przycupniety czolg pelen niebieskich helmow, wyszukuje wzrokiem polskich twarzy, wiem , ze jest tu przynajmniej 100 polskich zolnierzy, po drodze mijam wywieszona nad sklepem miedzy innymi polska flage. niestety, wsrod niebieskich helmow widze tego dnia wylacznie filipinskie twarze. zolnierze machaja przyjaznie do kazdego przejezdzajacego samochodu, czym na poczatku troche mnie zbili z tropu, ale jak tylko zorientowalam sie co i jak, ze ci biedacy praza sie caly dzien w pelnym zonierskim odzieniu, w bebechach czolgu i przy tym sie cholernie nudza- zaczelam im machac jak opetana szczerzac zeby, niech maja odrobine odmiany w tych niekonczacych sie dniach sluzby na rzadko odwiedzanych przez kogokolwiek drogach. poza zolnierzami UNIFILu na ulicach mozna spotkac tez saperow. 2 lata po wojnie z I nadal rozminowywuja okolice, nadal od czasu do czasu mina wybucha i zabija.
jezdzimy po okolicy, nadal widok tutejszych gor robi na mnie ogromnne wrazenie. O zmierzchu, tuz po zachodzie slonca na drobnych ulicach wiosek robi sie tloczno. mieszkancy zachowuja sie, jakby byli na wielkim bulwarze, mlode dziewczyny spaceruja pod reke, grupy wypucowanych samcow preza torsy i ujezdzaja skutery. pierwsza mysl- festyn. ale zaraz potem, jak to w szyickich wioskach wieczorny festyn? okazuje sie, jak dobrze miec przewodnika, pana R, okazuje sie, ze to zaden festyn tylko wieczorny czas wzajemnych obserwacji, szczegolnie jednokierunkowych na linii- lokalne meskie podlotki kontra “przyjezdne “dziewczyny. te kilkunastoletnie dziewczatka, bedace tu okazami najwyzszej jakosci, mieszkaja zagranica i do rodzinnych wiosek przyjezdzaja na wakacje. zamiast hidzabow, wyposazone sa w i-pody,kleby kreconych wlosow siegajacy polowy plecow i obcisle szorty. na dodatek niemilosiernie kreca tylkami.wszystko razem wziete to pewny gwarant nieprzespanych nocy wlascicieli skuterow ubranych w swiezowyprane biale koszulki. w tej samej sytuacji pojawiaja sie jeszcze inne bohaterki zajscia- tutejsze dziewczyny, tez spaceruja, tez ze soba pod reke, i pewnie tez w podobnym celu. ukryte pod chustami, w dlugich rekawach i nogawkach wydaja sie byc tego wieczoru na pozycji straconej.

na poludniu aparat wyciagac wzglednie rzadko!


coz, moze zaczne od tego, ze R mial racje: widok aparatu przyjmowany jest na poludniu malo przyjaznie. udalo mi sie zrobic tylko jedna fotke w wiosce, zanim dopadla nas , krotko mowiac lokalna cholota na skuterach, ktorej wydaje sie, ze przynaleznosc do h daje im prawo do rzadzenia sie w lokalnej spolecznosci, prawo do zadawania pytan nieznajomym i mini straszenia, zatem kazdy kolejny, nabuzowany testosteronem pajac podjezdzal do nas i przyjmowal kogucia postawe.bylam naprawde zszokowana, r zachowal spokoj i nic sie nie stalo, ale i tak donieslismy o zdarzeniu tacie r, ktory slynie podobno w wiosce z tego , ze prowadzi prywatna wojenke z lokalnym h. tata zdenerwowal sie niemilosiernie i byc moze malo szczesliwie, bo tuz po lokalnej meskiej buchajacej hormonami klotni bliskiej rekoczynow, ale ku mojemu roczarowaniu spacyfikowanej przez wioskowych rozjemcow, klotni ktora odbyla sie tuz tuz przy naszej bramie, tata r na fali zlosci, zaczepil pierwszych lepszych lokalnych fajansiarzy na skuterze i ich opieprzyl. scena wygladala niezmiernie zabawnie szczegolnie ,ze co drugi podlotek posiada skuter, wiec szansa na trafienie dwoch, ktorzy nas, ze tak powiem niepokoili byla dosc niewielka. ale i tak bardzo mi tym zaimponowal.

o tym jak przed wyjazdem na poludnie zostalismy posadzeni o terroryzm

tak, tak
okazuje sie, ze nie ma w tej rzeczywistosci ludzi poza podejrzeniami...
wieczorowa pora, odstawilismy samochod taty zijada pod jego dom, okolicznosci nieistotne, samochod byl w warsztacie a Z w pracy swoim samochodem, wiec sie starym bialym w przeszlosci ,mocno przybrudzonym autem taty zaopiekowalismy. no wlasnie, to b. wazny szczegol, ze samochod byl niepierwszej swiezosci bo to dodatkowo rzucilo na nas cien podejrzen.
zaparkowalismy gdzies w zachodnim bejrucie, tuz przy slynnej zielonej linii dzielacej niegdys miasto na chrzecijanska i muzulmanska czesc i niespiesznie, leniwie objeci ruszylism yw strone glownej ulicy, zeby zlapac jakis nocny service taxi. bylo moze po 11. nim doszlismy na wysokosc zolnierza sprawujacego z niejasnych powodow warte w okolicy, zatrzymal sie przyjezdzajacy obok samochod , para wychylila glowy i zapytali- czy to wy przed chwila zaparkowaliscie bialy samochod? bo ochroniarz podjerzewa, ze jest w nim bomba i wlasnie dzwoni na policje...
zatem z powrotem, niespiesznie, do ochroniarza, krotkie wyajsnienie co i jak, ze zijad, ze jego samochod, pod jego domem, krotkie wyjasnienia ochroniarza, ze podejrzanie to wygladalo, stary samochod ( wart jedynie poswiecenia na bombowe dobro sprawy), ze nieznajomi, ze niestabilna sutuacja w kraju, tratatata, czulam , ze przed chwila opychal sie orzeszkami, ale czujnosc zmusila go do opuszczenia wygodnego siedzenia przed telewizorem z paczka orzeszkow i zaalarmowania policji. pousmiechalismy sie do siebie i yellla bye. nigdy bym nie posadzila siebie, ze moge zostac posadzona o probe przeprowadzenia ataku terrorystycznego...R stwierdzil, ze po drodze przeszlo mu przez mysl, ze ktos w ten sposob zinterpretuje nasza przyjacielska przysluge.

wtorek, 22 lipca 2008

okiem Roodiego



i jeszcze foto





troche fotek




przyjezdzam do polski 24 wrzesnia! i maly poscik o wydarzeniach w naszym chrzescijanskim zaglebiu



niedzielne popoludnie z szatanska regularnoscia wstrzasaly sasiedztwem wybuchy petard.
i nie przestaly do polnocy. gromy nienawisci spadaly z piatego pietra i niestety za kazdym razem chybily. a winni byli i mlodzi i starzy. grupy przybrudzonych bejrudzkim pylem i spalinami zatruwajacymi powietrze dzieci, winni byli tez ich lysiejacy chudzi ojcowie, aktywnie wspomagajacy ich w tym antysasiedzkim procederze. pozna noca dowiedzialam sie , ze w ten oryginalny sposob obchodzono chrzescijanskie swieto zwiazane z jakims lokalnym swietym.

sprawy z telefonem ciag dalszy- nalezy sie update

zmeczeni upalem i podroza z poludnia po powrocie do bejrutu w
pakowalismy sie natychmiast w biurakratyczna paszcze lwa- tutejsze biuro tepsy.
niebywale, ze pracujace w takich miejscahc urzadniczki jak swiat dlugi i szeroki wygladaja tak samo, z nierownymi wysuszonymi pasemkami farby i kwasem skrecajacym szczenke.
R na wstepie zrobil mala awanture i w szczegolach opowiedzial cykl czeskich pomylek pracownikow wizytujacych kilkakrotnie w naszym domostwie w celu wiadomym. w sobote pojawili sie pracownicy firmy i zainstalowali linie. zainstalowali, to znaczy zakupiony przez r kabel, przerzucony przez niego przez balkon przez 5 pieter w dol podlaczyli do puszki. wtyczke nalezy sobie zamontowac we wlasnym zakresie.

pani machnela reka i odparla- ach, ok, nic takiego sie nie stalo...

R sie wsciekli zrobil mini przedstawienie na cala sale. bylam z niego gleboko dumna, Ewa wie dlaczego. generalnie zwykle jest pierwszy w kolejce do bycia zrobionym w wielkiego konia. tym razem mnie zaskoczyl. pania z biura rowniez, bo kolejne jej pytanie brzmialo:
czy mieszkales moze za granica?

podobno bedziemy miec wkrotce internet.moze w przyszlym tygodniu. wszstko zalezy od woli pracownikow libanskiej tpsy. o zgrozo.

poludnie libanu- wyprawa do rodzinnych stron taty R

Poludnie.
wreszcie oddycham. pierwszy raz od ponad dwoch miesiecy moge swobodnie zaciagac sie gorskim powietrzem. nie poce sie. szybko zapominam o mieustannie przyczepionej do twarzy grubej wartswie wilgoci produkowanej przez oszalaly z zaskoczenia i niedowierzania organizm.

Poludnie.

to dla mnie stary dom nalezacy do dziadka R, pelen zwisajacych z nieba slodkich dorodnych winogron i drzew oliwnych. tu domy buduje sie tak ,ze swobodnie mozna wejsc na jego poziom absolutny tuz przy granicy z niebem. widac stad plantacje kaktosow rodzace slodkie i nijakie w smaku owoce , z ktorych robi sie sok i ciagnace sie w nieskonczonosc oliwne sady. oliwa z tych zakatkow smakuje spiekota slonca i dojrzalym gorzkawym owocem. w nocy rozciaga sie nad nim naszpikowane gwiazdami ciemne niebo.

Poludnie.
W najodleglszym zakatku ogrodu milczac leza dwa nagrobki- dziadka i pradziadka. napisow nie potrafie jeszcze rozszyfrowac. umiem juz za to- prawie, bez znajomosci jednej literki- napisac po arabsku imie przyjaciela R- Zijada. rodzina jego ojca pochodzi z rownie konserwatywnej gorskiej wioski gdzies na poludniu, w zeszlym roku w imprezowym szale zaprosil na domowke na poludnie jakies 40 osob.w szczycie niedzielnej imprezki mocno zakrapianej alkoholem lokalni aktywisci hezbollahu rzucali w nich kamieniami.

Poludnie.
W drodze z suru- najbardziej wysunietego na poludnie miasta, do gorzystej wioski z ktorej pochodzi ojciec r , z ktorej widac wzgorza, ktore dzis sa granica z Izraelem przedziwne biblijne widoki zza szyby rozklekotanego mercedesa. obok mnie r, obok r ubrana w tradycyjny hidzab i wielkie przeciwsloneczne okulary lokalna dziewczyna. za oknami rozciagajace sie doliny i wypalone sloncem wzgorza, blisko, na wyciagniecie reki morze. im dalej na poludnie poludnia tym chlodniejsze gorskie powietrze i wielkie tradycyjnie arabskie rezydencje. podobno ich wlasciciele na stale zyja i pracuja w Afryce, w tu spedzaja kilka dni z 366 dni roku. wiec wielkie kolasalne niekiedy w orientlnym niekiedy w romanskim stylu z wielkimi kolumnami na froncie. pozniej gdy ogladamy nowy surowo szary dom rodzicow R, z widokiem rozciagajacych sie w nieskonczonosc wzgorz. dom przswitujacy brakiem drzwi, okiem i dachu, dom wielkosci malego mieszkalnego bloku. R tlumaczy mi, ze ludzie tu lubia rzeczy duze.


Poludnie
po drodze sklepy, warsztaty, european shoes, telefony komorkowe i wielka wystawa trzyskladnikowa-:fajki wodne- zrozumiale w 100 procentach, fajki wodne to bowiem wolnosc i lokalne rownouprawnienie. poznym pomaranczowym popoludniem pala wszyscy, kobiety w chustach niczym smoki wypluwaja z siebie kleby dymu. wiatraki- no coz, to chyba nei znajacy granic najbardziej lukratywny lokalny biznes. bez wiatrakow pewna smierc. no i walizki. i tu moj umysl natrafia na przeszkode. nie mam pojecia dlaczego walizki tu probuje sie sprzedawac w kolejnosci priorytetowej i w ilosciach masowych, czyzby to zakatek podroznikow? watpie.


poludnie.
opanowane w 100 procentach przez hezbollah. bilbordy z martylologia wojownikow na co dorgim rogu, do tego propagandowe haselka i wizerunki niezyjacego juz przywodcy , ktorego calkiem niedawno dopadla w damaszku izraelska samochodowa bomba. nie czuje sie tu specjalnie swobodnie tym bardziej , ze R roztacza paranoidalny stan. cala droge jest spiety, ma zacisniete na kolanach dlonie i zapada sie w sobie. upewnia sie kilkakrotnie czy na pewno nie mam ze soba aparatu, podobno cudzoziemiec z kamera to tu korelacja oczywista: szpieg. pstrykam wiec glowa.
mijamy tradycyjne wsi, pelne domow w budowie- blizn po ostatniej wojnie z 2006 roku. kobieta bez chusty to niezywkla rzadkosc.
R za nic nie chce poddac sie obstrzlowi ciekawskich spojrzen i nie chce wyjsc nawet do sklepu. bylibysmy oczywita atrakcja, on , ktory bardzo rzadko tu przyjezdza z europejka w szortach. na razie sie zgadzam, nastepnym razem bede twarda, chce zajrzec pod spodnice tego zamknietego swiata.


poludnie
po drodze kilka check pointow. pustych. moj paszport nikogo nie interesuje. calkiem niedawno jeszcze, cudzoziemiec potrzebowal specjalnego pozwolenia na wjazd.
porzucony zardzwialy izraelski czolg jest dziecieca atrakcja turustyczna. gdy przejezdzamy obok mali chlopcy pstrykaja sobie przed nim zdjecia. ktos zawiesil na nim znak drogowy, a ulice nazwano “ulica z czolgiem”
w kuchni starego rodzinnego domu ojca R. wielka na metr zaklejona dziura. blizna po izraleskiej bombie z 2006 roku.
te okolice pozostawaly pod izraleska okupacja przez ponad 20 lat do 2005 roku. R mowi, ze paradoksalnie bylo w tych czasach tu wiecej wolnosci. alkohol w sklepach i praca po drugiej stronie granicy.
dzis szyicki radykalny konserwatyzm i zolto- zielone flagi. nawet na cmentarzu powiewaja polityczne znaki.

spedzilismy tam jedna noc. w czwartek szykuje sie wyprawa na kilka dni. do soboty.nie moge sie doczekac.

piątek, 18 lipca 2008

saabałaaszrin

czyli 27 urodziny R. swietowalismy hucznie noc i dzien i noc. niespodzianki sprawily z R cieszyl sie niczym maly chlopiec..

wczoraj moje samopoczucie bylo naprawde paskudne. bol glowy nie do zniesienia. dzien spedzony ogladajac dokumenty national geografic i desperate housewifes.
dzis powrot do zywych, z zaskakujaca energia i swieza glowa.

dodam, ze od kilku dni R jest moim nauczycielem arabskiego. brak mu nauczycielskiej cierpliwosci, ale metodycznie swietnie sobie radzi..wszyscy ciesza sie jak dzieci, gdy tylko wydobywam z siebie zwrot w stylu szu fi mafi?- co sie dzieje, co slychac.. albo chocby marchew albo osiol.
ucze sie z elemetarza dla dzieci , cwicze cerpliwie pisownie literek, sprawia mi to duza satysfakcje.
potrafie tez zwrocic sie do R - gdy jest taka porzeba- slowami "moj osle" (hmary) :)

jak zalozyc linie telefoniczna?

okazuje sie, ze rzecz , ktora na poczatku wydaje sie bardzo prosta w organizacji, moze niespodziwanie obrocic sie o 180 stopni w skali trudnosci.
postanowilismy uproscic zycie i zainstalowac w domu internet.
R. udal sie to libanskiej telekomunikacji i na poczatek podpisal stos dokumentow. 10 minut po szczesliwym opuszczeniu budynku i uiszczeniu oplaty zadzwonil telefon i pan rozbrajajaco poinformowal go , ze musi wrocic bo on zapomnial o kilku dokumentach, na ktorych trzeba zlozyc podpis.

nastepnie wizyta w urzedzie dzielnicy i pytanie urzednika o wyznanie r, przy okazji skladania wniosku o zalozenie telefonu.


a potem wszystko potoczylo sie zaskakujaco preznie, nastepnego dnia otrzymalismy telefon, ze panowie chca przyjsc i sprawdzic mozliwosci podlaczenia linii i przydzielic nam numer. swietnie. tyle, ze oni nie potrafia na podstawie adresu ustalic gdzie wlasciwie mieszkamy i jaki nam sie numer nalezy, wiec moze by r zapytal sasiadow o ich numer telefonu...
i sie zaczelo.
nastepnego dnia dostalismy informacje o numerze telefonu, r entuzjastycznie rozdal go znajomym. po kilku kolejnych dniach zadzwonil pracownik firmy telekomunikcyjnej , ze chce sprawdzic linie, ale nie moze trafic do naszego budynku.
wreszcie po dlugiej dyskusji-skrecic w lewo w prawo itd, -zadzwonil ponownie i zapytal r cz ten kupil juz kable. jakie kable????? nikt w biurze nic na temat kabli nie wspomnial slowem, poza tym dlaczego po uiszczeniu oplaty klient musi osobiscie kupowac kable!!!!!?????????

- a tak w gole- dodal- to niech R. zejdzie na dol, bo on nie bedzie wchodzil na 5 pietro.

okazalo sie po krotkiej wymianie zdan, ze niestety komus cos sie pomylilo i nasz numer jest nieaktulany. a poza tym potrzebny jest elektryk...i kable. i kolejne dni wyczekiwania...
komentarza brak.
komentarza brak, poniewaz R zarzucil miostatnio , ze mam powazne sklonnosci do robienia generlizacji i ze zaluje, ze nie moze poczytac mojego bloga , bo pewnie pelno w nim uogolnien.
?
byc moze ma racje, zatem uogolnien tym razem nie bedzie, tylko czysty opis zdarzenia.

czwartek, 10 lipca 2008

prawie jak w domu w poznaniu

irytujace, ze nawet tu w bejrucie nie sposob uciec od codziennego porannego bicia w dzwony i po sasiedzku mieszkajacego niespelnionego artysty pseudo kompozytora tanich dyskotekowych kawalkow na swoich mini klawiszach. o zgrozo!

o telewizji wolnej od ratingow

info szczegolnie interesujace dla reprezentantow branzy telewizyjnej- telewizja w libanie dziala bez dyktatury ratingow, a dokladnie rzecz ujmujac ratingi czyli wykazy ogladalnosci w tej rzeczywistosci nie istnieja w ogole. a prywatne stacje sobie smialo hulaja. a jak? a nie wiem. z cala pewnoscia jednak slupkow nie ma.i firm oferujacych badania telemetryczne tez nie ma.
do profesjonalizmu niektorym z nich co prawda bardzo daleko, ale maja za to bardzo gustowna grafike. tu prztyczek w nos wiadomo czyj, dzialu artystycznego telewizji tvn.
przyklad- kilka dni temu, podczas wyjatkowego bo plenerowego nagrywania programu, ktory prowadzi R, wyjatkowo tez zamiast z jednym gosciem- z cala grupa mlodych libanczykow, odcinka granego rowniez wyjatkowo na jedna i to mala kamere!!!!- producent programu bezpardonowo zaproponowal R, zeby jego dziewczyna – czyli ja- przyszla i potrzymala tyczke z dzwiekiem- bo on nie ma dzwiekowca.
akurat natrafil na moj wyjatkowo zly nastroj wiec go bez namyslu natychmiast przegonilam. ostatecznie sam przez kilka godzin w 40 stopniowym upale trzymal tyczke. pan producent telewizyjny.

blysk i blichtr



fakt, wielu autochtonow uwielbia blichtr i blysk. moda arabska blyszczy swiecacymi kamyczkami, w centrach handlowych butiki zaczynaja sie z poziomu finansowgo prady itd. dla wielu ludzi, wypad na plaze, oznacza wypad za przynajmniej 10 dolarow wstepu, na plaze owszem i nad morzem, ale z morza korzysta sie wzglednie, fajniejsze sa bowiem baseny, parasole slomkowe, rozkladane lozka i kelnerzy donoszacy chlodne piwo i orzeszki. fakt, woda w basenie jest krystalicznie czysta doprowadzona z gor, na ktore patrzysz lezac w chlodnej smacznej wodzie, ale zeby traktowac to jako regule i jedyna opcje..przesada, nuda i przesada.
po raz pierwszy nurkujac w niesamowice czystej wodzie, na plazy publicznej dodam, pomyslalam sobie, ze z tym narodem jest mocno cos nie tak. obok nas rozsiadla sie grupa bananowych libanczykow, libanek z wododpornym makijazem w towarzystwie libanczykow w klapkach za 200 dolcow, ktorzy rozmawiali ze soba wylacznie po francusku. i znow:????????????
to juz mocno przesadzony zwyczaj. rozumiem , ze tutejsze francuskie szkoly gwarantuja dobra edukacje, ale zeby porzucic swoj jezyk na rzecz jezyka bylego badz co badz okupanta to chyba troche zbyt mocne, nawet dla mojej liberalnej glowy. nie rozumiem.

kto jest lepszy?


zapomnialam opowiedziec o tym wczesniej- jakis czas temu z szeroko otwartymi oczami sluchalam spektakulanej wypowiedzi poznanego na planie chlopaka, na temat wyzszosci chrzescijanskich libanczykow nad libanczykami muzulmanskimi. ze chrzescijanie sa madrzejsi, skuteczniejsi i trzymaja sie razem, dlatego tez to oni trzymaja w rekach biznes w libanie. zapomnial wspomniec o uprzywilejowywaniu chrzescijan na wszystkich intratnych stanowiskach w czasach obecnosci francuzow. ogladalam niedawno dokument ktory dotyczyl wydarzen po zamachu na premiera haririego- prozachodniego sunnity. z zaskoczeniem dostrzeglam w tlumie manifestujacych transparenty na czesc francji a takze "liban bez arabow”- troche mnie to sila rzeczy zaskoczylo. okazalo sie, ze czesc chrzescijan uznaje sie za fenicjan i tym samym odcina od swiata arabskiego. powoluja sie na historie tych ziem z 2000 lat p n e. mimo zmieniajacych sie czasow sa i tacy mlodzi libanczycy, ktorzy nie mieszaja sie religijnie. nie rozmawiaja i nie przebywaja w miejscach w ktorych przebywaja libanczycy – czesto wylacznie z pochodzenia-innej religii. dotyczy to nawet plaz umiejscowionych w okolicach zdominowanych przez mieszkancow jednego z wyznan. troche sie to w glowie nie miesci spedzajac swoje bejrudzkie zycie w okolicach libertarianskiej wrecz gemmaizeh gdziej bejrutczycy wszelkiej masci imrezuja na umor w iscie zachodnim zepsutym stylu, gdzie nikogo nie obchodzi kto jest kim w swoim dowodzie osobistym. oczywiscie religijnych muzulmanek w hidzabach nie sposob tu spotkac, nawet tych , ktore w ciagu dnia paraduja po hamrze na gigantycznych obcasach z wyjatkowo mocnym makijazem i w opinajach biodra baaaardzo waskich spodniach. byc moze nagminnie ponaklejane na drzwiach barow i restauracji naklejki “I love Gemmaizeh” to mini manifestacja wolnego od schematow stylu zycia.

paradoksow ciag dalszy- co zrobic z zarobionymi 400$

wczoraj spotkalam sie w torino z szymonem. rozmowa z nim pomogla mi odswiezyc pamiec w temacie lokalnych paradoksow, czym predzej spiesze przelac je na bloga.
najswiezszy przyuwazony - znajomy po 7 miesiacach poszukiwania pracy- nie wiem na ile wytezonym, ale jednak, znalazl prace na stanowisku klikacza- wstukujacego w agencji reklamowej baze danych 8 godzin dziennie. miesieczne wynagrodzenie na tym stanowisku wynosi, uwaga!- 400 dolarow. slownie: czterysta dolarow. za to kolczyki wystawione na lokalnym targu pod haslem hand made- kosztuja 100 dolarow, a torebka – tez hand made-200 dolarow. oczywiscie troche to snobujaca impreza- hand made market- nimniej jednak przepasc jest druzgoczaca. za paczke platkow owsianych , zgrzewke jogurtow i 4 batoniki owsiane R. zaplacil wczoraj w supermarkecie 10 dolarow. ??????
intrygujace jest jeszcze cos- to wielka libanska tajemnica, ktorej to jak dotad nie udalo nam sie z szymonem rozgrysc, wszyscy narzekaja na brak pieniedzy i faktycznie calkiem dobre zarobki oscyluja w okolicach 1500 dolarow, a na drogach mnoza sie i troja eskluzywne sportowe samochody, nowe mercedecy i terenowe imponujace land rovery. na plazy mlode kobiety z nowymi nosami i calkiem nowymi piersiami wyleguja sie na recznikach marki benetton, w okularach ray ban z filtrem na twarzy marki clarins. jak to mozliwe? libanczycy odpowiadaja , ze to wszystko na kredyt, ze to ten libanski blichtr , zastaw sie a postaw sie, nowy sportowy samochod swiadczy o poziomie meskosci, bo tak mowili dawno temu w czasach ich dziecinstwa w reklamie telewizyjnej, tyle ze jak to mozliwe ze zarabiajac 1000 dolarow mozna dostac kredyt na nowego mercedesa? inna sprawa, ze wielu moich rowiesnikow mieszka jeszcze z mamusiami, no ale ilez mozna zaoszczedzic na obiadach? dobra fure? no i oczywiscie warto miec rodzine w dubaju, no ale chyba nie jest dane to kazdemu?
nie wiem, nie wiemy, pracujemy nad rozgryzieniem tej zagadki.
apropos dubaju, to calkiem niedawno pijac kawe w przepelnionej zakupowym szalem dzielnicy hamra ze zdumieniem zauwazylismy, ze na srodku ulicy tak po prostu, bezpardonowo stanal solidnych rozmiarow land rover na numerach z dubaju, z ktorego wysiadly cztery postacie z hidzabach- chustach, i w totalnym spokoju udaly sie na zakupy do najblizszego sklepu z ubraniami. pechowym kierowcom, ktorzy wybrali akurat te ulice, jako warta pokonania nie pozostalo nic innego jak na poczekaniu zmajstrowac skuteczny objazd.
????

autobusowy meski outrage

ostatni przejazd autobusem linii 2 na odcinku- gemmaizeh- hamra, uzmyslowil mi, ze tutejsza meska agresja daje o sobie znac przede wszystkim w codziennym ruchu miejskim ( pozbawionym jakichkolwiek zasad- liczy sie tu wylacznie sila perswazji, nerwy ze stali i uwielbienie ryzyka. sygnalizacja swietlna dziala wylacznie z przyzwoitosci, na pewno jest jej z reszta troche glupio z racji tego , ze na nikim nie robi wrazenia. widok kierowcy skutera z zona i dwojka malych dzieci- w tym noworodkiem- wcisnietych miedzy kierownice, ojca i matke jest nudna codziennoscia. male dzieci bez zapietych pasow, w luznym zwisie za oknem pedzacego samochodu tez.)

meska energia konfliktu dotyczy w duzej mierze kierowcow samochodow osobowych i taksowkarzy, ale przede wszystkim kierowcow autobusow. kierowca autobusu bowiem reki z klakosonu nie zdejmuje nigdy. to pierwsza zasada kodeksu honorowego czlonkow tej profesji. trzymanie jej tam i nieustanne uciskanie na klakson oczywiscie nijak nie wplywa na rozrzedzenie korkow, tym niemniej utrzymuje na rownym ekstremalnym poziomie agresje wszystkich uczestnikow ruchu, plus uaktywnia gniew co poniektorych pasazerow, w tym oczywiscie sklonnego do wubuchow R. wiekszosc jednak z nich pozostaje niewzruszona. kierowcy taksowek plasuja sie na calkiem solidnym drugim miejscu -jesli chodzi o wklad w ektremalny miejski halas.
poza klaksonem kierowcy autobusow miluja sie w branzowych konfliktach- dzis przez pol trasy kierowca mojej 2-jki,odgrazal sie kierowcy tej samej linii, ktory probowal go wyprzedzic. w wolnych chwilach totalnego zakorkowania wysiadal zza swojego kolka i na ulicy pokrzykiwal na przeciwnika. niestety podrozujac samotnie nie bylam w stanie nic z tej uroczej wymiany zdan zrozumiec. tak czy owak wrzalo od adrenaliny, moj kierowca niczym wyczynowiec i postrach drog probowal zmiesc ze swojej drogi kazda przeszkode, ktora mogla przyczynic sie do zmniejszenia dzielacego go od konkurencji bezpiecznego dystansu przestrzeni. niestety gdzies w okolicach sodeco squere polegl, wyprzedzony przez jeszcze bardziej nabuzowanego i zdeterminowanego towarzysza klotni.
cala rzecz nie pozobawiona jest logiki. linia 2 oznacza wylacznie dana trase, na ktorej pracuja zarowno autobusy linii panstwowej jak i prywatni przewoznicy. cena biletu ta sama. jak w wielu innych konkurencjach funkcjonuje tu zatem zasada kto pierwszy ten lepszy w zgarnianiu pasazerow. stad rywalizacja, klotnie i nieustanny drogowy konflikt. i ryzyko utraty zycia dla pasazerow warte 1000 lirow ( 2/3 dolara)