czwartek, 26 czerwca 2008

na wypadek wysylki do Bejrutu

jak sie okazalo, dzieki stanowczosci i szybkosci dzialania Ewy, poczta libanska, wbrew moim uprzedzeniom dziala!!!!
i nawet listonosz zaglada do domu, co prawda zamiast pukac szarpie klamka, ale bywa, bywa, dociera, mimo przeszkod w postaci 5 pieter!!

na kopercie dopisujcie prosze numer telefonu Roodieg 009613870340

gracias

dzialanie po libansku



dzialanie po libansku oznacza brak dzialania. kazdy dzien zaskakuje mnie swoim libanskim stylem. i tak po libansku dostawcy pralki jej nie dostarczyli, super, szczegolnie, ze stracilismy dzien w oczekiwaniu na nasz nowy dobytek. nie dosc , ze zakupujac sprzet nie jestes w stanie ustalic mniej wiecej godziny dostarczenia, to jak sie okazuje nawet dzien dostawy pozostaje wielka niewiadoma. wlasciwie nie powinnam byc zaskoczona, bo wiem juz , ze elektryk sie nie pojawia mimo zapowiedzi, znajomi zapowiadajac sie nie dotrzymuja terminow, oferuja pomoc, a potem zapominaja, nie dzwonia, nic, zwyczajnie, po libansku.
jutro mam spotkanie w sprawie pracy w firmie postprodukcyjnej, w poniedzialek kolejne, i pewnie we wotrek jeszcze jedno. zobaczymy. byle nie po linasku, yella.
lura dzis jak sie dowiedzielismy zafundowala sasiadom mily poranek o 5 rano, czekajac zahipnotyzowana na ich balkonie az ptaszki sie przebudza, a okrycie klatki opadnie...latwo nie jest. zbudowalismy dzis konstrukcje antylurowa, moze pomoze.
a w bejrucie bez zmian, nadal cale miasto kibicuje europejskim mistrzostwom, wczoraj za trabiacymi skuterami powiewaly na zmiane to turecki to niemieckie flagi. dotarlo do mnie, ze rzecz w tutejszej metalnosci, ktora sprawia, ze ludzie angazuja sie we wszystk oco ich zajmuje delikatnie rzecz ujmujac ponad miare. chorobliwie. chwilowa zajmuja sie manifestowaniem sympatii futbolowych, to zdccydowanie lepiej niz zajmowanie sie polityka. szkoda, ze niedlugo bedzie po wszystkim.
z codziennosci jeszcze dodam, ze ceny galopuja w gore oszalale, zaczyna byc tu drozej niz w warszawie, a zarobki sa przynajmniej o polowe, jak i nie wiecej nizsze. no i upal. nieznosny,

domowka z nowym domownikiem- LURĄ






wiem, troche ciszy ostatnio.. z jednej strony sporo sie dzialo, z drugiej zwyczajne trudnosci zwiazane z brakiem pod reka internetu
w kazdym razie po kolei
upal mnie zabija, upal i oszalale zadne krwi komary nie daja spac w ogole..od dzis jestem szczesliwa posiadaczka wiatraka, ktory byc moze usmierzy troche bol:)
w zeszlym tygodniu skonczylam darmowa prace w studiu fotogrficznym, poniedzialkowego telefonu od prducnetki sesji po libansku sie nie doczekalam. podswiadomie poczulam ulge, atmosfera i mocodawcy byli nie do zniesienia. fotograf krotko rzecz ujmujac traktuje swoich wspolpracownikow doslownie jak muchy, od ktorych na dodatek oczekuje postawy absolutnie sluzalczej. i tak to po krotce wyglada. zaczelam wiec od poczatku, dzwonie, pukam, wysylam cv.
po kilku rozmowach z ludzmi z tak zwanej branzywiem juz co oznacza otrzymac prace po libansku. wszyscy jednym glosem mowia, ze prace w Libanie dostaje sie po znajomosci. kuzyn, kuzyn, znajomy znajomego, przygotowanie , dosiwadczenie nie ma wiekszego znaczenia. wszystko to sprawia , ze róż unoszacy sie nad moim bejrutem blednie, nie zamierzam jednak sie poddawac. pozostaje mi wlaczyc, doslownie w pocie czola, ratowac sie lodowata woda, przyzwyczaic do kleistosci kazdego centymetra ciala i tyle. HALAS. hej, do przodu.

z ostatnich nowinek to w niedziele, niczym zubozali arystokraci- zupelnie niechcacy zreszta, wydalismy przyjecie na naszym ogromnym tarasie. bylo super, pyszne jedzenie, blekit morza, zubrowka z sokiem jablowym i mieta i polskie wznoszenie toastow “na zdrowie”. na imprezie pojawil sie tez Szymon- blondyn na zdjeciu- wiec z przyjemnosia saczylam polski jezyk.

i jeszcze jeden bardzo wazny news- od kilku dni mamy nowego domownika- mloda kocice! Przyjacoilka Roodiego, ktora pracuje w organizacji opiekujacej sie porzuconymi zwierzetami sprawila mi ogromna radosc dzwoniac do R, z pytaniem czy na kilka dni niw przygarnie kotki, ktora ktos porzucil pod drzwiami baru Le Chef. coz za zbieg okolicznosci, od pewnego czasu natretnie poruszalam temat, czesto podprogowo wysylalam sygnaly- KOT W DOMU, BEDZIE MILO. R. probowal sie wymigac a tu pach...propozycja nei do odrzucenia dla kogos z miekkim sercem. nie mialam pojecia jak kot wyglada, niespodziwanie do domu zawitala, piekna tygrysica, ktorej dalismy na imie LURA. pierwszego dnia byla urocza, madra i odrobine ciekawska. drugiego dnia okazala sie ogromnie towarzyska, chmare gniotacych ja ludzi przyjela ze spokojem i zacikawieniem. trzeciego dnia bezpardonowo wywalczyla sobie swoje warunki w domu, a od dwoch dni zyjemy z R w wiezieniu. dwa balkony w domu dziekie obecnosci Lury staly sie przeklenstwem. na jednym czai sie niebezpieczenstwo w postaci przepelnionego chucia kocura, ktory codzien z nadzieja wspina sie na taras i odwiedza nasza kotke. drugi balkon sie przeklenstwem poniewaz, pech chcial, nasi sasiedzi trzymaja na balkonie trzy klatki pelne cwierkajacych ptakow. Lura pokonuje szeroki na 10 centymetrow gzyms dzielacy nas od sasiadow w tempie torpedy, wspina sie po kolumnie w jakims oszalalym stanie i probuje pozrec ptaki mniej wiecej 3 razy dziennie. jezeli nie uda sie znalesc planu b, nie uda mi sie dlugo jej uchronic przed Rodiego i wlasnym gniewem.
Juz trace cierpliwosc tkwiac w zamknietym domu, Lura zwyczajnie dostala na punkcie tych ptakow fiola, coraz trudniej ja powstrzmac. przestaje wierzyc w mozliwosc trzymania kota w domu we wzglednej wolnosci. mam wrazenie, ze co chwile ociera sie o smierc. na szczescie ma 7 zyc.

troche starszych newsow






19 czerwiec
po 7 dniach sesji
dzisiejsza sesja odbywala sie na plazy, wiec poniekad praca jak ze snu , turkus wody, upal, nic tylko rurka w buzie i do morza hyc, tyle tylko, ze podczas pracy piasek niemilosiernie parzyl stopy, morze wcale ie bylo na wyciadniecie reki, a upal splywal strugami potu.
klienci pojawiaja sie na planie coraz wiekszymi stadami, wydaja sie swietnie bawic poprzebierani w prady, chanele, ray ban- sprawa pierszej wagi, a mroweczki stadkami zaiwaniaja w te pedy.
ostatnie dni zajmowalam sie na szczescie wylacznie robieniem zdjec- making offowych wiec tak naprawde to byla czysta przyjemnosc. dzis art direcotrka, z ktora zdazylam sie zakuplowac stracila prace i to w niezwykle pozbawiony skrupolow sposob. zapachnialo znajomo i rodzimie. zupelnie jak w polskiej telewizji.
po godzinach odbylam najbardziej absurdalna rozmowe o prace mojego zycia. prodcentka, zapewnila, ze jest z pewnoscia dla mnie miejsce w studiu, niestety nie potrafila okreslic zakresu obowiazkow. :no wiesz, troche tu troche tam. powiedzialam, ze jednak wolalbym zeby sprecyzowala zakres obowiazkow i jesli potrzebuje na to troche czasu to nie ma problemu..
ma zadzwonic w poniedzialek z konkretna propozycja. poki co halas- koniec, wiecej na plan za darmoszke nie ide.
poki co poznaje ludzi i znalazlam juz pierwsza modelke, ktora chce byc przeze minie fotografowana:) wiec calkiem niezle:)
z domowych pieleszy, to wlasnie zakupilismy lodowke i zycie wydaje sie o niebo prostrze..

wtorek, 17 czerwca 2008

zza sceny








kilka fotek z sesji wrzucam. i jeszcze widoczek miejski ze studia i zachod slonca zlapany w terenie. z nowosci, to tym razem, nikt nie pomyslal o tym, zeby modele, ktorzy maja jezdzic na skuterach i motorach umieli je prowadzic. dlatego tez rozwiazania ostateczne musialy okazac sie dosc toporne- dwie dmuchawy i jazda na niby.
nie mam sil na wiecej komentarza. sesja wczoraj trwala 11 godzin, a pomysly na ustawienia modeli z kazda kolejna godzina coraz mniej pomyslne.

sobota, 14 czerwca 2008

na planie sesji reklamowej

3 dni sesji reklamowej w ogromnym parku Hersh Beirut za mna. Mam wrazenie, ze to jedyny park w miescie w ogole-
za to z misternym systemem nawadniania i tryskajaca soczysta barwa zielenia. Park dla uszczegolowienia niepubliczny. Zamkniety dla wszystkich maluczkich. Park w ktorym poranny jogging, popoludniowa randke pod drzewkiem, modlitwe czy chwile wypoczynku od zgielku miasta przysluguja wybrancom. wedlug jakiego klucza nie wiem. slyszalam, ze prominentom. podobno tez osobom starszym mieszkajacym w okolicy. Emerytom, ktorym nie wpadaja do glowy glupie pomysly niszczenia zieleni skaczac po drzewach. jak jest naprawde trudno mi dociec, dosc, ze park z cala pewnoscia ma - jak wiekszosc spraw w tym kraju- wymiar polityczny, zostal z reszta stowrzony przez najslynniejszego w dziejach kraju premiera, ktorego przeciwnicy polityczni wysadzili swego czasu w powietrze.
wracajac do sesji, to w ciagu tych kilku dni czulam sie niczym statysta w bardzo dobrym czeskim filmie. absurdy goniace absurdy. brak profesjonalizmu i nie znajaca granic przyzwoitosci niepunktualnosc-rowna sie libanski sposob pracy.
spoznaiaj sie wszyscy dostawca balonow,ktory obiecal otworzycsklep o 8 rano, ale najwyrazniej zmienil zdanie, pracownicy, modele, wszyscy!!! dwie, trzy godziny, na calkowitym luzie. i nikt, nikt! z tego powodu nie robil wiekszej sprawy. start o 8 oznacza start o 11 itd.ktos sie spoznia, reszta ze stoickim spokojem czeka. i czeka. ale najlepsze sa niedopatrzenia, nikt na przyklad nie wpadl na pomysl, zeby przed ustawieniem planu zdjeciowego na wypielegnowanym z drobiazgowa pieczolowitoscia trawniku warto poprosic pracownikow o zakmniecie kurkow z systemu nawadniajacego.
art director wlasnie konczyla ustawiac urodzinowy stol pelen ciasteczek ,cukierkow , z wielkim truskawkowo kremowym tortem na srodku a tu fuuuu fontanna wody z trzech kierunkow w 10 sekund zmiotla ze stolu caly urodzinowy onturaz. piski i lament autorki dziela, zmotywowyly raczej umiarkowanie tzwanego specjaliste od lokacji, ktory niespiesznie udal sie sprawe zalatwic. w miedzy czasie, pewna, ze temat zostal rozwiazany art directorka powtorzyla swoja prace, ktora w ten sam sposob, w 10 sekund zniszczyl ponowny atak spryskiwaczy.
dnia kolejnego, w polowie sesji piknikowej pojawil sie jakis mezczyzna najwyrazniej reprezentujacy wladze parku z dosc stanowczym obwieszczeniem, ze wchodzenie na trawniki, nie mowiac juz o wygniataniu go swoimi siedzeniami przez modeli jest absolutnie zabronione. fakt ten odrobine sparlizowal sesje. fotograf sie jakos nie przejal specjalnie ,tylko czym predzej zniknal z pola widzenia pokrzykujaceo reprezentanta parku. i znow pan od lokacji- coz to za funkcja przy okazji, czlowiek, ktory wylacznie wyszukuje lokacje sesji zdjeciowych- powygimnastykowal sie ji jakos poszlo. dnia trzeciego, przy okazji fotografowania modelek jedzacych lody na planie w 40 stopniowym sloncu pojawily sie prawdziwe lody, ktore nie byly wstanie chocby przez dlugosc jednego spustu migawki zachowac swojego optymalnego ksztaltu. trudno, dorysuje sie w photoshopie.proste.
sesja sluzy kampani reklamowej sieci telefonicznej, ktora dotyczy tez innych krajow na Bliskim Wschodzie, dlatego modelki po pozowaniu do wersji libanskiej przebrano -pod okiem specjalnie do tego sprowadzonej stylistki- w tzw wersje saudis, na potrzeby Arabi Saudyjskiej. Obwiniete od stop do glow w czarne szaty, z tymi samymi usmiechami, tyle ze bez przyozdobienia ust szminkami pozowaly dokladnie jak uprzednio z tym samym telefonem.usmiech ten sam ta sama poza, inny outfit.
Z art directorem, ktora pochodzi z Arabi Saudyjskiej czuwalysmy nad tym ,zeby przypadkiem jakis frywolny kosmyk wlosow ani odziane w spodnie kolano nie ukazaly sie w swej okazalosci obiektywowi. Dzieki tej sesji dowiedzialam sie , ze “saudis” moga malowac tylko oczy i to wylacznie naturalnymi substancjami. inny makijaz stanowi zbyt duza zachete dla mezczyzn.

dodam jeszcze , ze moj hurraoptymizm troche pobladl, bo okazalo sie, ze moj hipotetyczny pracodawca to typ znany nam skadinad pod haslem “Remik i jego haremik”, a moja nauka fotografii moze sprowadzic sie wylacznie do ustawiania glowy modelce troche w lewo, albo troche w prawo. zobaczymy. wczoraj po 10 godzinach zdjec w plenerze wrocilam do domu z poparzeniem skory 1 stopnia i buzujacym wrzatkiem mozgiem. w poniedzialek- sesja ze skuterami. ciekawa jestem. prawdopodobnie ktos zapomnial wbudowac im silniki, albo przynajmniej wypoasazyc w paliwo. nie moge sie doczekac.

wtorek, 10 czerwca 2008

gdyby ktos chcial mi przeslac maslo, polski chleb, kielbase:)

podaje adres
R z sukcesem go ustalil. brawo!

Dominika Plonska & Roody Khalil
George Bahnam building
5 th floor
Al Hikmeh street
Rmeil, Achrafieh
Beirut, Lebanon

libanska orkiestra symfoniczna





ma w swoich szeregach Polakow, Szymon zabral mnie dzis na probe. Uroczy dyrygent dostawal atakow szalu srednio po 5 kolejnych taktach, zlosc wykrzykiwal zdaniami "what the fuck you think you are doing?", robil to jednak naprawde w ujmujacy sposob.
podobno libanska orkiestra tym rozni sie od europejskich, ze tu przyjmuje sie ze stoickim spokojem, ze ktos czegos po prostu nie jest w stanie wykonac, muzyk, ktoremu nie wychodzi solowka, nie jest za to specjalnie karconym, nie grozi mu wylot orkiestry, jego partie zwyczajnie przejmuje ktos inny kto jest able to do it, bo tamten nie jest able to do it. i tyle:) bardzo milo.

praca w studiu fotograficznym?

po rozmowie z fotografem. od srody zaczynam przygladac sie sesji w jego studiu, potem mamy wpolnie zdecycydowac, w ktora to przegrodke uda sie polke- amatorke fotografii wpasowac. ciesze sie, niezmiernie bym chciala zawodowo uwolnic sie od tele klatki-pulapki, na rzecz ulubionej fotografii. studio do ktorego trafilam, to wielka machina, nic z kameralnosci w rodzaju fotograf i trzask lampy blyskowej. to kombinat kilkunastu jesli nie kilkudziesieciu “bardzo dobrze ubranych, w wiekszosci obutych w nadajace jakze bezpretensonalnego luzu conversy” ludzi pracujacych na jedno nazwisko.
mam treme, nie ukrywam.
po wizycie w studiu zaczelam sie zastanawiac- zainspirowana wydarzeniami jezykowymi w holu recepcji- nad libanskim zonglowaniem jezykowym, nad mieszanka mowy jakiej uzywaja potocznie. o co wlasciwie w tym chodzi? podobno sasiedzi Libanu, wlasne to kosekwentne mieszanie arabskiego z francuskim i angielskim, szczegolnie uwielbiaja wyszydzac. Hi, ca va, ki fak?- na czym to polega? nie wiem, ale z pewnoscia ich nauczycieli francuskiego i angielskiego powinna polska importowac natychmiast. probowalam dociec, dlaczego na przyklad wysylaja sobie smsy po angieslku albo francusku, a podajac numer telefonu robia to zawsze w jezyku kraju , ktory swego czasu sprowowal nad nimi mandat. podobno tak jest latwiej. koniec kropka. przysluchujac sie rozmowie mozna dostac sluchoplasu, arabskie sz hr hy przeplata sie z francuskim ą, co jakis pojawia sie wreszcie znajome i rozpoznawalne angielskie zdanie..
im wieksze pretensje do bycia “fajna” ma na przyklad restauracja tym wiecej bonjour i merci, wtedy nawet menu zdarza sie, ze wystepuje wylacznie we francuskiej wersji jezykowej. z duzym uporem w tego rodzaju miejscach uzywam gesto i obficie marchaba i szukran, a to rozbrzmiewa w przestrzeni duzym zgrzytem. podbitym echem na dodatek.

niedzielny mecz. co i jak wiadomo.

Popchnieta futbolowym szalem-ktore opetalo Mike'a i czesc Torino- do narodowej skrajnosci, wystapilam na wspolnym torinowym ogladaniu meczu w czerwonej koszulce Polska. To jeszcze nic-posunelam sie dalej: zagrzewalam rodakow do walki stadionowymi okrzykami “polska gola” i rzucalam nienanawistne spojrzenia niewiernym, kibicujacym Niemcom. Na szczescie na miejscu, ktore stalo sie wkrotce swiadkiem naszej tragedii nie pojawil wlasiciel Torino, z libansko-nimieckim pochodzeniem. Balam sie, ze mecz moze poroznic mnie z tym lokalnym wielkim pacyfista, ktory co wieczor w kaciku puszcza sobie spokojnie muzyke, nie wadzac nikomu i ktory rozsmakowal sie w plycie z polskimi przebojami z lat 20.
Futbolowe zniechecenie poczulam dopiero- w ok. 55 minucie meczu, wyszlam wiec z baru ukoic nerwy, a wtedy wzrok , laknacy najmniejszej nadzieji, znaku, ze jednak pilkarska karta sie dzis odmieni- zawisl na koszulce pracownika sasiedniej knajpy-na ktorej wielkimi literami dumnie prezyla sie sentencja “same shit different day”...

Po meczu znajomi nie mogli sie nadziwic, jak to mozliwe, ze Polska strzelila Polsce gola i to dwukrotnie. Nawiazala sie nawet dyskusja czy polski Podolski powinien grac w repezentacji Niemiec, a takze kilka hipotez dotyczacych tego jak jego triumf zniesli rodzice i dziewczyna (tez w koncu Polka).

Dokumentacji fotograficznej nie posiadam, bo po pierwsze bylo za ciemno, a po drugie bylam zajeta wymachiwaniem rekoma w rytm “polska gola”. wczoraj tezpo stanowilam wiecej sie w polskie sprawy pilkarskie nie mieszac.

niedziela, 8 czerwca 2008

pare fotek z sasiedztwa




atak samobojczy zapalniczki









wczorajszy poranny spokoj zburzyla eksplozja zapalniczki na naszym balkonie. czarna plastikowa zdrajczyni.
a dzis, dumnie donosze, ze zlozylam w wytworni manoushi zamowienie w 50 procentach po arabsku, na kanapke z serem, zatarem i lebneh. z warzywami w dodatku!
z sasiadami coraz gorzej, wczoraj nasz pionier wsibskosci, dopadl mnie w drodze do sklepu. troche sie wkopalam z tym klamstwem o malzenstwie, bo teraz musze sie pilnowac i chowac przed nim czujnie lewa reke, ktorej natretnie wypatruje!! zwraca sie do mnie per Domi i wymusil na mnie podrzucenie do sklepu. greetings for Mr Roody! kiedy bedziecie mieli dziec?i jeszcze cos na temat wielkiej szansy dla pana roodiego... trzasnelam drzwiami, zeby ten upierliwa rozmowe zakonczyc. nie wiem czy utrzymywanie przyjaznych sotosunkow z sasiadami ma sens, prawdopodobnie jak w Polsce- zadnego.

Dzis wielkie emocjonowanie sie Mika- maniaka futbolu, mecz Polska- Niemcy. zarazona jego opetaniem i ogolnym uwielbieniem dla Polski panujacym w Torino, ide dzis kibicowac naszym rodakom! W koszulce Polska ma sie rozumiec! nie uwierzylibyscie ilu Libanczykow, wznoszac toast dodaje "Na zdrowie"! nie wiem czy ta milosc ma jakis zwiazek z sympatia dla zoladkowej z miodem, podejrzewam, ze ma i to spory.

pomalu poznaje kolejne aspekty tutejszej mentalnosci. wiem juz, ze nikt nie odpisuje na maile, a najdrobniejsza sprawa zajmuje cale tygodnie dobierania sie do niej z roznych stron, R na przyklad od tygodnia nie moze ustalic naszego adresu domowego. bo sie nie sklada jakos.

pielgrzymka z balonami






dzieki Bart, bardzo mi milo! tesknie za Wami, cholera, tesknie. Francuska piekarnia jest na poczatku Gemmaize, moja droga E.
wrzucam Wam dzis swieza porcje fotek, z Torino i domowego malowania.

dopiero dzis odkrylam na swoim balkonie dwie solidne dziury od pociskow wybite w kolumnach podtrzymujacych dach. w nocy znow strzaly fajerwerkow poruszyly mocno wyobraznia. dopiero po chwili uprzytomnialam sobie, ze przeciez w tym kraju nie obowiazuja masa podstawowych wydawaloby sie zasad: pojecie ciszy nocnej nie istnieje, nie istnieje tez zakaz przechodzenia przez ulice w miejscach niedozwolonych, ze szczegolnym uwzglednieniem skrzyzowan.
tak sie niefortunnie sklada, ze na trasie do pobliskiego supermarketu pechowo wyrasta ogromne skrzyzowanie, na ktorym czesto rezyduje policjant z gwizdkiem. za pierwszym razem – bojac sie ewentualnych konsekwencji- zapytalam sie go, na migi czy moge przejsc w tym miejscu na druga strone, w odpowiedzi dostalam serie arabskich zdan, bez jakiejgolwiek miedzynarodowej ilustracji gestami. Skonfudowana, ponowilam probe dostania oficjalnego przyzwolenia na mijajacym mnie zolnierzu, a ten w odpowiedzi zatrzymal ruch i eskortowal mnie na druga strone!!! a co! yella!

kilka dni temu, wieczorowa pora, zobaczylam przechodzaca zjawiskowa chrzescijanska procesje. tlum wyposazony w papierowe lampiony, balony ( tak!!) zawodzil smutnie w tradycyjnie wolnym tempie . Sunaca pielgrzymka poza tym, ze wyposazona w balony, roznila sie jeszcze tym od rodzimych, ze zamykaly ja opancerzone samochody z uzbrojonymi zolnierzami. dosc urzekajacy kontrast.

znam juz wszystkie po sasiedzku mieszkajace chrzescijanskie koty. jest ich tu naprawde sporych rozmiarow banda, zal mi rudego w ciapki, bo nie ma ogona, ma za to duza w sobie nerwowosc, w stosunku do ludzi i pewnie nie bez powodu. czekam, az w popoludniowym sloncu beda sie wylegiwac na maskach samochodow w iscie bejrudzkim stylu, ale cos nie mam szczescia. pewnie tak jak ja wywiesily biala flage w zwiazku z nieustepliwym upalem. zaczynam slodko marzyc o deszczu.marzenie pozbawione jakichkolwiek szans na realizacje.

malujemy piaty juz dzien. to znaczy Roody maluje z pomoca kolegow, a ja to malowanie dokumentuje. poza tym staram sie zaprojektowac wzory szablonow, ktorymi chcemy ozdobic sciane w lazience, ale poki co udaje mi sie to bez wiekszych sukcesow. upal mnie zabija. zabija tez kazda chec ruchu. zmuszam sie do minimum aktywnosci. z trudem pokonalam gigantyczna odleglosc, miedzy domem a polska ambasada- w celu spotkania zapoznawczego z konsulem. ambasady to miejsca szczegolne. i nic wiecej na ten temat nie napisze. dzieki temu spotkaniu jestem jednak bogatsza o wiedze na temat libanskiej polonii. W bejrucie swego czasu zyla Hanka Ordonowna! sic! tu tez z reszta byla pochowana. dopiero niedawno przeniesiono jej grob do Polski..ciekawe, szczegolnie, ze od czasu powrotu R. do Bejrutu w Torino rozbrzmiewa "Milosc ci wszystko wybaczy". swietnie mi sie spiewa ten utwor szczegolnie ok. 3 rano. mam wtedy duza widownie.

dzis w spin out, w ktorym regularnie korzystam z internetu przesadnie dlugo saczac kawe odkrylam na polce dwie butle zubrowki made in bialystok. podobno sa klienci, ktorzy sie jej domagaja!sahten! na zdrowie!
w poniedzialek mam spotkanie z pewnym b. dobrym fotografem, w sprawie pracy w jego studiu. mozecie trzymac kciuki juz dzis! moze tez przyjrze sie probie narodowej orkiestry symfonicznej z mocna- w liczbie 3- reprezentacja naszych rodakow.

wtorek, 3 czerwca 2008

wscibskie nosy sasiadow





od M dostalismy wiec bambusy, a zaraz potem inny kolega postanowil sprezentowac nam kuchenke. Dlatego tez, niedzielne populudnie spedzilismy bladzac waskimi uliczkami wschodniego Bejrutu usilnie trzymajac sie cienia w drodze do domostwa kolegi od kuchenki. ok. 3 przywital nas na swojej ulicy w pizamie. jego mama podczs jedzenia lunchu- kurczaka z frytkami, kazdy kes zawijany w kawalki pity- i wypytywania nas o mnie, nasze dzieci in spe itd, postanowila podarowac nam dwa fotele na ktorych siedzielismy,..
poki co nie odebralismy podarku.
z duma stwierdzam, ze przeprowadzilam dzis small talk ze staruszka, sasiadka znajomego od kuchenki.
brzmiala tak:
-marchaba
-marchaba
-ki fik?
-miha, ki fik?


a tak w ogole zaczynam juz z rozmowy poza “serem” rozumiec- bukra - “jutro”, liom- “dzis”, leil- "noc", nhar-"dzien" i kilka innych. pisownia pozostaje odchlania niezwykle zmyslowych i zupelnie niezrozumialych szlaczkow.

wracajac wieksza banda do naszej okolicy, bogatsi o kuchenke gazowa dwupalnikowa, poczulam sie jak w jakis filmie o ulicznym zyciu w B., po drodze co jakis czas gwizdami wywolywalismy z mijajacych domostw kolejnych uczestnikow nocnych zdarzen w Torino..

a w naszym sasiedztwie..
nasi sasiedzi zaczeli sie ujawniac. a raczej swoja wscibskosc. wscibskosc jak wszedzie spowodowana jest powszechnie panujaca nuda zwiazana z jesienia zycia. wylegaja wiec ospale na swoje balkony popludniowa pora i w cieplym swietle uruchamiaja swoje radary cikawosci. wyposazeni w stoleczki, nozyce do przycinania pelargoni- uciec od tych smierdzacych balkonowych kwiatow nie sposob-, czasem pykajac fajkami wodnymi obserwuja. i plotkuja.
zaczelo sie kilka dni temu od starszego gentelmena z naszego budynku, szlam z zakupami, zapytal sie czy moze potrzebuje pomocy. no i sie zaczelo. skad jestem, czy mieszkam tu sama, a z kim- ( dla swietego spokoju chrzescijanskich dusz z achrafieye postanowilam sklamac, ze jestem mezatka), a to juz wzburzylo do granic wulkan ciekawosci, “a czy maz jest libanczykiem?”, “a jak ma na imie?”, “a jak sie nazywa?”, “pozdrowienia dla pana khalil”
ciekawosc nabrzmiewa niczym zlosliwy babel na piecie, kilka dni pozniej sasiadka zagadala R:
ze mnie spotkala i ona po francusku a ja po angielsku no i ona nie wie skad ja jestem.. a tak w ogole to skad jest R? a z jakiej czesci Bejrutu? a dokladnie to z jakiej dzielnicy? milion pytan, ktore maja doprowadzic do odpowiedzi na nurtujaca znurzonych staruszkow kwestie: kim jestesmy? a szczegolnie kim jest R? swoj? czy nie swoj? chrzescijanin?sunni czy moze nie daj boze szija? kwestia pozostala nierozwiazana a nasi sasiedzi niepocieszeni...

obiad u Hindusa i libanski gest




Stracilam poczucie czasu, nie mam pojecia jaka jest dzis data. Nadal nie moge przyzwyczaic sie do panujecj temperatury, Zarze, swiat wokol mnie zarzy, a tubylcy machaja dlonia i mowia, ze maj przy sierpniu to musniecie ciepla. boje sie nawet myslec jaka temperature i wilgotnosc przyniesie sierpien, skoro juz teraz najpotrzebniejszym elementem wyjsciowym stroju jest butla wody i zestaw clinex do ocierania potu.
yella.zobaczymy.

dzis w poszukiwaniu taniego obiadu trafilismy do taniutkiego indyjskiego baru w imigranckiej dzielnicy Bejrutu. Hindusi, Afrykanczycy i Wietnamczycy wykonuja w Bejrucie najgorzej platne prace, sa najczesciej sluzacymi (tak!) i roznego rodzaju pomagierami. czesto na ulicy spotykam dziewczyny z Afryki albo Poludniowej Azji w stroju sluzacych z malymi, tlustymi psami na smyczy...tak tak, czas tu sie zatrzymal, sa wielkie rezydencje utrzymane w stylu kolonialnym, jest i sluzba..

Bar dla Hindusow do ktorego trafilismy utrzymywal temperature wrzenia, w porownaniu z wnetrzem, wczesnopopoludniowa temperatura na slonecznej ulicy wydawala sie dziecieca igraszka. kilka zawieszonych na scianie wiatrakow- budzacych ogromna nadzieje- bylo wylaczonych. byc moze byly zepsute, byc moze klienci siedzacy w ich poblizu nie czuli potrzeby chlodzenia niedzielnej rzeczywistosci. miejsce wypchane po brzegi Hindusami, pochlaniajacymi ogromne porcje kurzych udek i ryzu. Spocona Europejka z Libanczykiem – obrazek ten wzbudzil spora atrakcje. Libanczycy nie zagladaja zwykle w te rewiry, uznajac, ze sa zbyt brudne. no coz, higiena w takich miejscach nie nalezy specjalnie zajmowac sobie glowy.. kelner byl bardzo mily i mimo totalnego braku porozumienia jezykowego dostalismy mniej wiecej to o co poprosilismy. przy pierwszym kesie oczy wyszly nam z orbit, zapilismy ostrosc- tak jak reszta klientow- spritem i odwaznie zmierzylismy sie z indyjskimi potrawami. Madziu, bar na nowogrodzkiej to wersja indian fastfood dla mieczakow z Europy Wschodniej, powiadam ci. Obiad kosztowal nas rozkosznie tylko 7 dolarow, wiec z radosci kupilismy jeszcze na droge whisky z Indii za kolejne 2 dolary..

A potem zlozylismy wizyte znajomemu R, ktory postanowil nam sprezentowac mini kuchenke.
Miejscowi notorycznie zaskakuja mnie swoja szczodroscia i bezinteresownoscia. W sobote Mike, staly rezydent i pracownik Torino wywiozl nas swoim starym dodgem gdzies na poludnie Libanu, bo postanowil sprezentowac nam bambusy dla przyozdobienia balkonu. zajelo nam to jakies 4 godziny- stanie w korkach i podazanie ketymi uliczkami okolicznych miasteczek w 40 stopniowym upale. przy okazji dowiedzialam sie , ze najwieksze skupisko rosyjskich, ukrainskich i rumunskich prostytutek znajduje sie w miejscowosci J, dzis portowej atrakcji turystycznej, w czasach wojny bedacej cetrum rozrywkowym, tak jak potem mono street a teraz gemmaize. Prostutucja ma tutaj szczegolny bo ekskluzywny wymiar. trzeba miec naprawde duzo dolcow zeby oplacic wieczor z dziewczyna , ktora ma swoj cennik ,a poza nim extra trzeba sfinansowac kolacje, driniki i wieczor w snobistyczniej dyskotece. W ogole Libanczycy miluja sie w eksluzywnosci, zblazowanych minimalistycznych knajpach i drogich samochodach. podobno wielu z nich wszystkie pieniadze i zacisniete zeby wklada w posiadanie dobrej fury. zeby sie pokazac i zdobyc kobiete. A Libanskie kobiety- oczywiscie nie jestem w stanie uniknac generalizacji, pisze co zaslyszalam- robia co moga, zeby znalesc bogatych mezczyzn, zeby miec samochod fajnieszy od sasiadki , wesele lepsze od przyjaciolki a lodowke lepsza od tej ktora ma kolezanka. podobno dlatego tez wielu libanczykow wyjezdza zagranice zeby zarobic duzo dolarow i moc utrzymac wymagajace libanskie zony.
podczas wizyty na poludniu odkrylam zlomowisko starych francuskich darow dla Libanu z lat 50- czolgow. porzucone, zapadaja sie w sobie i we wspomnieniach o dumnych paradach po bejrudzkich ulicach. M. z sarkazmem stwierdzil, ze od kiedy Libanczycy odkryli skutecznosc samochodowych bomb zasadzek, czolgi przestaly byc potrzebne. przypomnilam sobie anegdote, ktora opowiedzial mi kilka dni temu R. Przed kilku laty Bejrut wlasciwie z dnia na dzien wstrzsaly wybuchy samochodowe, raz zasadzka na premiera, potem na innego polityka, albo na dziennikarza..a potem poszlo po calosci, pewien libanczyk podlozyl bombe w samochodzie zony...a co, czysta robota, pewnie Syryjczykow:)
po drodze do Bejrutu, zauwazylam ze nawet libanski czerwony krzyz korzysta z jakiej marki samochodow???mercedes- oczywiscie. Liban to chyba najwiekszy rynek zbytu dla tego samochodowego magnata, osobiscie nie mam nic przeciwko, auto Zijada z siedemdziesiatego ktoregos roku to niezly czad..

niedziela, 1 czerwca 2008

marchaba, bonjour, dewocjonalia i wielkie pukawki

pozna pora spacerujemy po cudownych, zadnych filmowania cichych okolicach. Rozwietlone latarniami, gesto przyozdobione starymi kamienicami, z mosieznymi balkonami i kotami przycupnietymi na kazdym narozniku. wygladaja jak male egipskie posazki.
W kazdej wnece i na co drugim narozniku , pod kloszem, spowita kwiatami gipsowa maryja dumnie mi sie przyglada. dziwne, Polska ze swoimi dewocjonaljami odpustowymi przegrywa w przedbiegach.

Bejrut to miejsce, w kotrym bardzo trudno jest sie uczyc jezyka arabskiego. Na kazde moje “marchaba” w autobusie i sklepie, dostaje w odpowiedzi “bonjour”.
trudno.
jedziemy rozklekotanym autobusem na poludnie Libanu w poszukowaniu piaszczystej plazy z folderu turystycznego.Chce zgubic zazaca w ciemnosciach biel ciala. udaje mi sie to ostatecznie, ale ze skutkiem obalalym. zanim jednak, czekamy az autobus gdzies w okolicy dworca autobusowego cola zapelni sie tlumem. Leniwie zalewany jest kobietami w chustach, smutkiem i cisza. dopiero wtedy dostrzgam, ze w tej czesci miasta jest drastycznie biedniej i drastycznie smutniej.
ruszamy w ciszy, jestem jedyna, w glos smiejaca sie kobieta. R. jest jedynym smiejacym sie w glos mezczyzna. mijamy ciag nielegalnie dzialajacy targow, z soczystymi warzywami , lsniacymi w sloncu pomidorami, slodycza ociekajacych arbuzami, sklepy z` meblami, krzeslami, lustrami i dywanami ciagnacymi sie w nieskonczonosc na poludniowych obrzerzach miasta..pelno sprzedawcow i jedna jedyna kobieta, ktora przez kilka minut poszukiwan udaje mi sie wylapac wzrokiem.
gdzies po drodze dosiada sie 2 zonierzy. zamiast pomidorow i arbuzow, zamiast krzesel i dywanow dzierza w dlonach po jednym karabinie kazdy. przygladam sie z zaciekawieniem tym zabawkom, ktore maja jakis metr dwadziescia wysokosci i dumnie preza sie miedzy nogami zolnierzy.
nikomu z pasazerow nie drgnie nawet powieka.


trzeci dzien z rzedu goraczkuje, goraczke i antyboityki popijam ajranem. Dzis R. wywiercil dziury na balkonie i zbudowal konstrukcje linek do wieszania prania. Zawislilismy wieczorem razem pierwsza porcje pachnacych ubran. maly krok, zeby nasz dom stal sie prawdziwym domem. poza tym nadal plastikowe naczynia i jedzenie poza domem. to tyle z dziedziny kuluarow.

Haski z klatki w zologicznym na gemmaie zniknal, za to w wejsciu do naszego budynku minelismy sie z pajakiem rozmiarami i owlosieniem przypomijacym tarantule. nie wiem co tym myslec. R. na pocieszenie stwierdzil, ze tak samo jest w Australii. jakos mnie to szczegolnie nie uspokoilo, jak dotad Australie szczegolnie kojarze tylko z dziecinstwa- z filmow przyrodniczych nadawanych w popoludniowym niedzielnym pasmie w TVP.

tu i tam. zielona linia.


Niechcacy, bedac w B. zaczynasz podazac myslami za podzialem miasta na wschod i zachod, dostrzegac go i zupelnie wbrew sobie wyznaczac w glowie zielona linie. Tu chrzesciajnski swiat i chrzescijanskie budynki, tam muzulmanski. Dziwne jak szybko bezblednie te swiaty ucze sie rozpoznawac i nazywac. Kosmopolityzm, wszystkie przejawy globalizacji, jak “subway” i “mango” to miasto w jego wschodniej odslonie. I tu sa meczety ale jakos tradycyjnych muzulmanow jak ze swieca szukac. Bejrut zachodni, to czesc o niebo biedniejsza ,gestsza, wiecej tu budunkow, wiecej tanich blokow, wiecej ludzi, tu caly koloryt muzulmanskiego swiata, mezczyzni grajacy w turecka gre na chodniku przed wejsciem do domu, kobiety w pieczolowice dobranych do koloru stroju chustach, mezczyzni w bialych przewiewnych dlugich szatach zmierzajacy wieczorowa pora na modlitwe. duzo starych mercedesow. gruba kobieta z balkonu na pierwszym pietrze spuszcza po sznurku koszyk. Sprzedawca ze spozywczaka wklada do niego jakis magazyn i kilka innych drobiazgow. Wielka pani wciaga go powoli znuzona upalem.
Z bramy vis a vis wychodzi dwoch starszych mezczyzn z mniej wiecej czteroletnim chlopcem wyposazonym w wielki plastikowy karabin i ubranym od stop do glow w zolnierski wojenny moro stroj. czy ci ludzie naprawde nie maja jeszcze dosc chocby samych wojennych rekwizytow?
lapie sie na tym, ze slyszac za oknem w zachodnim bejrucie wystrzaly, nie mysle, ze to ciag dalszy fajerwerkow na czesc wyborow, mysle ze to strzaly z broni. i natychmiast przed oczami wszystkie te filmy, ktore zdazylam obejrzec. (Polecam West Beirut)

Od kiedy przyjechalam po raz kolejny do B. nie widzialam jeszcze na ulicy ani jednego czolgu. to naprawde zaskakujace spostrzezenie. Znak ,ze rzad robi co moze, zeby utrzymac atmosfere pokoju i nadzieji na zmiane.Jadac wieczorowa pora starym trzydziestoparoletnim mercedesem, mijam kilka naladowanych po brzegi nastolatkami luksusowych samochodow- wszyscy zmierzaja w strone downtown i gemaize, w koncu to piatkowy wieczor. Bananowa mlodziez z fotografii, ktora wygrala World Press photo.
Na skrzyzowaniu stoi dwoch zolnierzy, jednego lapie wzrokiem, usmiecha sie. Drugi wacha narecze bialych duszacych swoim ntensywnym zapachem orchidei.

7 dnia w Bejrucie

PIATEK, 28.05. 7 dzien w Bejrucie.

Po konskiej dawce atybiotyku, z goraczka i palacym gardlem swiat srodziemnomorski po raz pierwszy staje sie nieznosny. Slonce wypala dziury w glowie, jestem jedynym przechodniem z goraczka, w ogole o tej porze dnia- skwierczace poludnie- jestem prawie ze jedynym przechodniem. Prawie bo obok- narzucajac tempo- idzie R., zadowolony, ze choc przez moment nie ma w miescie korkow i trabiacych nieustannie taksowkarzy.

Trafiam dzis na pozne sniadanie do dziwnego franuskocentrycznego miejsca, gdzie poza swiezym paryskim pieczywem i krucha salata doprawiona sosem vinegrete jest jeszcze “ach” i “ech”- smietanka towarzyska Bejrutu, ktora spedza tu trwajace co najmniej 3 godziny, a czasem i nieskonczonosc cala sniadania. Obwieszone perlami damy o libanskich rysach jak zaklete posluguja sie wylacznie jezykiem francuskim. Stopy obowiazkowo ozdobione szpilkami. To typ kobiet, ktore w 30 stopniowym poznomajowym upale zachowuja zimna krew i temperature ciala ponizej 36, 6 tak, zeby makijaz dobrze sie trzymal. Gdzies na pierwszym narozniku Gemmaize czuje sie niczym w pepku francuskiej stolicy..croissant, expresso, swieze maslo i zapach bagietki.
Libanczycy maja fiola na punkcie francuskosci. Fiol to jednak zdradliwy, czasem milosc, czasem nienawisc, jak wiadomo, jedno od drugiego bliskie o krok.

Po raz pierwszy w zyciu, a to zasluga libaczykow, zaczelam internalizowac pojecie “bycia europejka”.
Z punktu widzenia polki, zepchnietej gdzies na krance wschodnie Europy, nigdy nie myslalam o Europie jako faktycznej calosci. Zbyt wiele tu przeciez mentalnych roznic, gdzie tu jakis jeden byt? Dla libanczykow jestem europejka, taka sama jak francuska, niemka czy angielka, a szczegolnie od czasow naszego przylaczenia do UE jestem po prostu posiadaczka paszportu unijnego.
Znajomi R. pytaja go o wizyte w Polsce slowami- i jak ci sie podoba Europa? Europa. Europa jako odrebny, jednolity, charakterystyczny swiat. mysle, ze to strasznie zabawne. bo czy Warszawa wiele mowi o europie w ogole? o jej poludniu, wschodzie, zachodzie i polnocy?

PIATEK, 28.05. 7 dzien w Bejrucie