wtorek, 3 czerwca 2008

obiad u Hindusa i libanski gest




Stracilam poczucie czasu, nie mam pojecia jaka jest dzis data. Nadal nie moge przyzwyczaic sie do panujecj temperatury, Zarze, swiat wokol mnie zarzy, a tubylcy machaja dlonia i mowia, ze maj przy sierpniu to musniecie ciepla. boje sie nawet myslec jaka temperature i wilgotnosc przyniesie sierpien, skoro juz teraz najpotrzebniejszym elementem wyjsciowym stroju jest butla wody i zestaw clinex do ocierania potu.
yella.zobaczymy.

dzis w poszukiwaniu taniego obiadu trafilismy do taniutkiego indyjskiego baru w imigranckiej dzielnicy Bejrutu. Hindusi, Afrykanczycy i Wietnamczycy wykonuja w Bejrucie najgorzej platne prace, sa najczesciej sluzacymi (tak!) i roznego rodzaju pomagierami. czesto na ulicy spotykam dziewczyny z Afryki albo Poludniowej Azji w stroju sluzacych z malymi, tlustymi psami na smyczy...tak tak, czas tu sie zatrzymal, sa wielkie rezydencje utrzymane w stylu kolonialnym, jest i sluzba..

Bar dla Hindusow do ktorego trafilismy utrzymywal temperature wrzenia, w porownaniu z wnetrzem, wczesnopopoludniowa temperatura na slonecznej ulicy wydawala sie dziecieca igraszka. kilka zawieszonych na scianie wiatrakow- budzacych ogromna nadzieje- bylo wylaczonych. byc moze byly zepsute, byc moze klienci siedzacy w ich poblizu nie czuli potrzeby chlodzenia niedzielnej rzeczywistosci. miejsce wypchane po brzegi Hindusami, pochlaniajacymi ogromne porcje kurzych udek i ryzu. Spocona Europejka z Libanczykiem – obrazek ten wzbudzil spora atrakcje. Libanczycy nie zagladaja zwykle w te rewiry, uznajac, ze sa zbyt brudne. no coz, higiena w takich miejscach nie nalezy specjalnie zajmowac sobie glowy.. kelner byl bardzo mily i mimo totalnego braku porozumienia jezykowego dostalismy mniej wiecej to o co poprosilismy. przy pierwszym kesie oczy wyszly nam z orbit, zapilismy ostrosc- tak jak reszta klientow- spritem i odwaznie zmierzylismy sie z indyjskimi potrawami. Madziu, bar na nowogrodzkiej to wersja indian fastfood dla mieczakow z Europy Wschodniej, powiadam ci. Obiad kosztowal nas rozkosznie tylko 7 dolarow, wiec z radosci kupilismy jeszcze na droge whisky z Indii za kolejne 2 dolary..

A potem zlozylismy wizyte znajomemu R, ktory postanowil nam sprezentowac mini kuchenke.
Miejscowi notorycznie zaskakuja mnie swoja szczodroscia i bezinteresownoscia. W sobote Mike, staly rezydent i pracownik Torino wywiozl nas swoim starym dodgem gdzies na poludnie Libanu, bo postanowil sprezentowac nam bambusy dla przyozdobienia balkonu. zajelo nam to jakies 4 godziny- stanie w korkach i podazanie ketymi uliczkami okolicznych miasteczek w 40 stopniowym upale. przy okazji dowiedzialam sie , ze najwieksze skupisko rosyjskich, ukrainskich i rumunskich prostytutek znajduje sie w miejscowosci J, dzis portowej atrakcji turystycznej, w czasach wojny bedacej cetrum rozrywkowym, tak jak potem mono street a teraz gemmaize. Prostutucja ma tutaj szczegolny bo ekskluzywny wymiar. trzeba miec naprawde duzo dolcow zeby oplacic wieczor z dziewczyna , ktora ma swoj cennik ,a poza nim extra trzeba sfinansowac kolacje, driniki i wieczor w snobistyczniej dyskotece. W ogole Libanczycy miluja sie w eksluzywnosci, zblazowanych minimalistycznych knajpach i drogich samochodach. podobno wielu z nich wszystkie pieniadze i zacisniete zeby wklada w posiadanie dobrej fury. zeby sie pokazac i zdobyc kobiete. A Libanskie kobiety- oczywiscie nie jestem w stanie uniknac generalizacji, pisze co zaslyszalam- robia co moga, zeby znalesc bogatych mezczyzn, zeby miec samochod fajnieszy od sasiadki , wesele lepsze od przyjaciolki a lodowke lepsza od tej ktora ma kolezanka. podobno dlatego tez wielu libanczykow wyjezdza zagranice zeby zarobic duzo dolarow i moc utrzymac wymagajace libanskie zony.
podczas wizyty na poludniu odkrylam zlomowisko starych francuskich darow dla Libanu z lat 50- czolgow. porzucone, zapadaja sie w sobie i we wspomnieniach o dumnych paradach po bejrudzkich ulicach. M. z sarkazmem stwierdzil, ze od kiedy Libanczycy odkryli skutecznosc samochodowych bomb zasadzek, czolgi przestaly byc potrzebne. przypomnilam sobie anegdote, ktora opowiedzial mi kilka dni temu R. Przed kilku laty Bejrut wlasciwie z dnia na dzien wstrzsaly wybuchy samochodowe, raz zasadzka na premiera, potem na innego polityka, albo na dziennikarza..a potem poszlo po calosci, pewien libanczyk podlozyl bombe w samochodzie zony...a co, czysta robota, pewnie Syryjczykow:)
po drodze do Bejrutu, zauwazylam ze nawet libanski czerwony krzyz korzysta z jakiej marki samochodow???mercedes- oczywiscie. Liban to chyba najwiekszy rynek zbytu dla tego samochodowego magnata, osobiscie nie mam nic przeciwko, auto Zijada z siedemdziesiatego ktoregos roku to niezly czad..

1 komentarz:

Mateusz Domański pisze...

Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.