wtorek, 10 czerwca 2008

niedzielny mecz. co i jak wiadomo.

Popchnieta futbolowym szalem-ktore opetalo Mike'a i czesc Torino- do narodowej skrajnosci, wystapilam na wspolnym torinowym ogladaniu meczu w czerwonej koszulce Polska. To jeszcze nic-posunelam sie dalej: zagrzewalam rodakow do walki stadionowymi okrzykami “polska gola” i rzucalam nienanawistne spojrzenia niewiernym, kibicujacym Niemcom. Na szczescie na miejscu, ktore stalo sie wkrotce swiadkiem naszej tragedii nie pojawil wlasiciel Torino, z libansko-nimieckim pochodzeniem. Balam sie, ze mecz moze poroznic mnie z tym lokalnym wielkim pacyfista, ktory co wieczor w kaciku puszcza sobie spokojnie muzyke, nie wadzac nikomu i ktory rozsmakowal sie w plycie z polskimi przebojami z lat 20.
Futbolowe zniechecenie poczulam dopiero- w ok. 55 minucie meczu, wyszlam wiec z baru ukoic nerwy, a wtedy wzrok , laknacy najmniejszej nadzieji, znaku, ze jednak pilkarska karta sie dzis odmieni- zawisl na koszulce pracownika sasiedniej knajpy-na ktorej wielkimi literami dumnie prezyla sie sentencja “same shit different day”...

Po meczu znajomi nie mogli sie nadziwic, jak to mozliwe, ze Polska strzelila Polsce gola i to dwukrotnie. Nawiazala sie nawet dyskusja czy polski Podolski powinien grac w repezentacji Niemiec, a takze kilka hipotez dotyczacych tego jak jego triumf zniesli rodzice i dziewczyna (tez w koncu Polka).

Dokumentacji fotograficznej nie posiadam, bo po pierwsze bylo za ciemno, a po drugie bylam zajeta wymachiwaniem rekoma w rytm “polska gola”. wczoraj tezpo stanowilam wiecej sie w polskie sprawy pilkarskie nie mieszac.

Brak komentarzy: