wtorek, 3 czerwca 2008

wscibskie nosy sasiadow





od M dostalismy wiec bambusy, a zaraz potem inny kolega postanowil sprezentowac nam kuchenke. Dlatego tez, niedzielne populudnie spedzilismy bladzac waskimi uliczkami wschodniego Bejrutu usilnie trzymajac sie cienia w drodze do domostwa kolegi od kuchenki. ok. 3 przywital nas na swojej ulicy w pizamie. jego mama podczs jedzenia lunchu- kurczaka z frytkami, kazdy kes zawijany w kawalki pity- i wypytywania nas o mnie, nasze dzieci in spe itd, postanowila podarowac nam dwa fotele na ktorych siedzielismy,..
poki co nie odebralismy podarku.
z duma stwierdzam, ze przeprowadzilam dzis small talk ze staruszka, sasiadka znajomego od kuchenki.
brzmiala tak:
-marchaba
-marchaba
-ki fik?
-miha, ki fik?


a tak w ogole zaczynam juz z rozmowy poza “serem” rozumiec- bukra - “jutro”, liom- “dzis”, leil- "noc", nhar-"dzien" i kilka innych. pisownia pozostaje odchlania niezwykle zmyslowych i zupelnie niezrozumialych szlaczkow.

wracajac wieksza banda do naszej okolicy, bogatsi o kuchenke gazowa dwupalnikowa, poczulam sie jak w jakis filmie o ulicznym zyciu w B., po drodze co jakis czas gwizdami wywolywalismy z mijajacych domostw kolejnych uczestnikow nocnych zdarzen w Torino..

a w naszym sasiedztwie..
nasi sasiedzi zaczeli sie ujawniac. a raczej swoja wscibskosc. wscibskosc jak wszedzie spowodowana jest powszechnie panujaca nuda zwiazana z jesienia zycia. wylegaja wiec ospale na swoje balkony popludniowa pora i w cieplym swietle uruchamiaja swoje radary cikawosci. wyposazeni w stoleczki, nozyce do przycinania pelargoni- uciec od tych smierdzacych balkonowych kwiatow nie sposob-, czasem pykajac fajkami wodnymi obserwuja. i plotkuja.
zaczelo sie kilka dni temu od starszego gentelmena z naszego budynku, szlam z zakupami, zapytal sie czy moze potrzebuje pomocy. no i sie zaczelo. skad jestem, czy mieszkam tu sama, a z kim- ( dla swietego spokoju chrzescijanskich dusz z achrafieye postanowilam sklamac, ze jestem mezatka), a to juz wzburzylo do granic wulkan ciekawosci, “a czy maz jest libanczykiem?”, “a jak ma na imie?”, “a jak sie nazywa?”, “pozdrowienia dla pana khalil”
ciekawosc nabrzmiewa niczym zlosliwy babel na piecie, kilka dni pozniej sasiadka zagadala R:
ze mnie spotkala i ona po francusku a ja po angielsku no i ona nie wie skad ja jestem.. a tak w ogole to skad jest R? a z jakiej czesci Bejrutu? a dokladnie to z jakiej dzielnicy? milion pytan, ktore maja doprowadzic do odpowiedzi na nurtujaca znurzonych staruszkow kwestie: kim jestesmy? a szczegolnie kim jest R? swoj? czy nie swoj? chrzescijanin?sunni czy moze nie daj boze szija? kwestia pozostala nierozwiazana a nasi sasiedzi niepocieszeni...

1 komentarz:

Bart J. pisze...

a Tu jest jeszcze lepiej. chapeau bas!