wtorek, 22 lipca 2008

poludnie libanu- wyprawa do rodzinnych stron taty R

Poludnie.
wreszcie oddycham. pierwszy raz od ponad dwoch miesiecy moge swobodnie zaciagac sie gorskim powietrzem. nie poce sie. szybko zapominam o mieustannie przyczepionej do twarzy grubej wartswie wilgoci produkowanej przez oszalaly z zaskoczenia i niedowierzania organizm.

Poludnie.

to dla mnie stary dom nalezacy do dziadka R, pelen zwisajacych z nieba slodkich dorodnych winogron i drzew oliwnych. tu domy buduje sie tak ,ze swobodnie mozna wejsc na jego poziom absolutny tuz przy granicy z niebem. widac stad plantacje kaktosow rodzace slodkie i nijakie w smaku owoce , z ktorych robi sie sok i ciagnace sie w nieskonczonosc oliwne sady. oliwa z tych zakatkow smakuje spiekota slonca i dojrzalym gorzkawym owocem. w nocy rozciaga sie nad nim naszpikowane gwiazdami ciemne niebo.

Poludnie.
W najodleglszym zakatku ogrodu milczac leza dwa nagrobki- dziadka i pradziadka. napisow nie potrafie jeszcze rozszyfrowac. umiem juz za to- prawie, bez znajomosci jednej literki- napisac po arabsku imie przyjaciela R- Zijada. rodzina jego ojca pochodzi z rownie konserwatywnej gorskiej wioski gdzies na poludniu, w zeszlym roku w imprezowym szale zaprosil na domowke na poludnie jakies 40 osob.w szczycie niedzielnej imprezki mocno zakrapianej alkoholem lokalni aktywisci hezbollahu rzucali w nich kamieniami.

Poludnie.
W drodze z suru- najbardziej wysunietego na poludnie miasta, do gorzystej wioski z ktorej pochodzi ojciec r , z ktorej widac wzgorza, ktore dzis sa granica z Izraelem przedziwne biblijne widoki zza szyby rozklekotanego mercedesa. obok mnie r, obok r ubrana w tradycyjny hidzab i wielkie przeciwsloneczne okulary lokalna dziewczyna. za oknami rozciagajace sie doliny i wypalone sloncem wzgorza, blisko, na wyciagniecie reki morze. im dalej na poludnie poludnia tym chlodniejsze gorskie powietrze i wielkie tradycyjnie arabskie rezydencje. podobno ich wlasciciele na stale zyja i pracuja w Afryce, w tu spedzaja kilka dni z 366 dni roku. wiec wielkie kolasalne niekiedy w orientlnym niekiedy w romanskim stylu z wielkimi kolumnami na froncie. pozniej gdy ogladamy nowy surowo szary dom rodzicow R, z widokiem rozciagajacych sie w nieskonczonosc wzgorz. dom przswitujacy brakiem drzwi, okiem i dachu, dom wielkosci malego mieszkalnego bloku. R tlumaczy mi, ze ludzie tu lubia rzeczy duze.


Poludnie
po drodze sklepy, warsztaty, european shoes, telefony komorkowe i wielka wystawa trzyskladnikowa-:fajki wodne- zrozumiale w 100 procentach, fajki wodne to bowiem wolnosc i lokalne rownouprawnienie. poznym pomaranczowym popoludniem pala wszyscy, kobiety w chustach niczym smoki wypluwaja z siebie kleby dymu. wiatraki- no coz, to chyba nei znajacy granic najbardziej lukratywny lokalny biznes. bez wiatrakow pewna smierc. no i walizki. i tu moj umysl natrafia na przeszkode. nie mam pojecia dlaczego walizki tu probuje sie sprzedawac w kolejnosci priorytetowej i w ilosciach masowych, czyzby to zakatek podroznikow? watpie.


poludnie.
opanowane w 100 procentach przez hezbollah. bilbordy z martylologia wojownikow na co dorgim rogu, do tego propagandowe haselka i wizerunki niezyjacego juz przywodcy , ktorego calkiem niedawno dopadla w damaszku izraelska samochodowa bomba. nie czuje sie tu specjalnie swobodnie tym bardziej , ze R roztacza paranoidalny stan. cala droge jest spiety, ma zacisniete na kolanach dlonie i zapada sie w sobie. upewnia sie kilkakrotnie czy na pewno nie mam ze soba aparatu, podobno cudzoziemiec z kamera to tu korelacja oczywista: szpieg. pstrykam wiec glowa.
mijamy tradycyjne wsi, pelne domow w budowie- blizn po ostatniej wojnie z 2006 roku. kobieta bez chusty to niezywkla rzadkosc.
R za nic nie chce poddac sie obstrzlowi ciekawskich spojrzen i nie chce wyjsc nawet do sklepu. bylibysmy oczywita atrakcja, on , ktory bardzo rzadko tu przyjezdza z europejka w szortach. na razie sie zgadzam, nastepnym razem bede twarda, chce zajrzec pod spodnice tego zamknietego swiata.


poludnie
po drodze kilka check pointow. pustych. moj paszport nikogo nie interesuje. calkiem niedawno jeszcze, cudzoziemiec potrzebowal specjalnego pozwolenia na wjazd.
porzucony zardzwialy izraelski czolg jest dziecieca atrakcja turustyczna. gdy przejezdzamy obok mali chlopcy pstrykaja sobie przed nim zdjecia. ktos zawiesil na nim znak drogowy, a ulice nazwano “ulica z czolgiem”
w kuchni starego rodzinnego domu ojca R. wielka na metr zaklejona dziura. blizna po izraleskiej bombie z 2006 roku.
te okolice pozostawaly pod izraleska okupacja przez ponad 20 lat do 2005 roku. R mowi, ze paradoksalnie bylo w tych czasach tu wiecej wolnosci. alkohol w sklepach i praca po drugiej stronie granicy.
dzis szyicki radykalny konserwatyzm i zolto- zielone flagi. nawet na cmentarzu powiewaja polityczne znaki.

spedzilismy tam jedna noc. w czwartek szykuje sie wyprawa na kilka dni. do soboty.nie moge sie doczekac.

4 komentarze:

Eva pisze...

Blagam cie, nie narzekaj na upal! Jest goraco, jest dobrze, a jak jest jeszcze cieplej, to... jest jeszcze lepiej!
W NYC humidity regularnie przekracza 70% co przy temperaturze 30C z tendencja w gore daje iscie tropikalny klimat (I'm loving it!). Wiec ja na razie ciesze sie "swoim" upalem, ale jak wroce do Polski, to od razu zaczne ci znow zazdroscic! Przynajmniej nie jest ci zimno i skora ci sie nawilza...

Szyszka pisze...

No normalnie jakbym jakąś obyczajowo - sensacyjną książkę czytała! Bardzo interesującą i wciągającą na dodatek. Fajnie, że możesz nam - "nieświadomym" przekazać parę ujęć z Twojego świata! Czekam na dalsze posty! :)

Mikaton pisze...

wow, szyszka, sporo wody w warcie uplynelo, co..jak sie masz?

Anonimowy pisze...

do Evy:
suchy upał 30-35 jest spoko,
ale humid jest zabojczy....
skora nawilza? no moze na ciele
ale twarz a szczegolnie nos i czolo cierpi z heavy grease flow i pimples gotowe... yuck!
gemba sie swieci jak latarnia
a bycie ciagle sticky is no fun,
istne cierpienie!
i jeszcze high UV index dla europejskiej bladosci to calkowite zabojstwo: skin cancer gotowy...