wtorek, 21 kwietnia 2009

jeszcze raz o miescie Bejrut



Tanczac w rytmie niesmiertelnych amerykanskich hitów, przyklejeni do wielkiej szyby w barze Charlie, ktoryprzypomina klimatem krakowskie knajpy, ze starym telewizorem wyswietlajacym zapetlone dzielo Chaplina, zastanawialismy sie z Szymonem nad tym, jak szybko zmienia sie czlowiekowi percepcja i jak w gruncie rzeczy latwo jest sie przyzwyczaic do- na pierwszy rzut oka porazajaco roznej od tej do ktorej przywyklismy- rzeczywistosci. Jednak latwo i szybko sie to dzieje, mimo, ze rzeczywistosc wyglada tu czesto kurizalnie: z nosem przy szybie podskakujemy, pijemy "strzaly", przyjmujemy z otwartymi ramionami goscinnosc 23- letniego wspolwlasciciela knajpy, szczesliwca Charliego, posiadajacego poza libanskim rowniez paszport dunski. i tak pijemy i podskakujemy, a za szyba, poltora metra od naszych nosow znudzony, kreci nozka zolnierz z karabinem przerzuconym luzno na ramieniu. i nikt, lacznie z nami nie poswieca tej sytuacyjnej sprzecznosci specjalnej uwagi. doszlismy do wniosku, ze nawet gdyby wskoczyl do Charliego i zaczal wymachiwac w tanecznym amoku swoim kalasznikowem nadal pozostalibysmy mniej lub bardziej niezwruszeni tym widokiem. Bo to jest przeciez miasto sprzecznosci, o ktorych nie da sie zapomniec. Miasto, ktore sie kocha i ktore sie nienawidzi, w jednym i tym samym momencie, co powtarzaja zgodnie wszyscy moi przyjaciele, w calej swej roznorodnosci, przyjaciele w ktorych zylach, poza libanska plynie marokanska, palestynska, grecka, niemiecka, syryjska,francuska, brytyjska i amerykanska krew. Wszyscy oni mysla o Bejrucie podobnie.

Brak komentarzy: