wtorek, 9 grudnia 2008

festiwal filmowy z hymnem libańskim lub bez hymnu

Dwa tygodnie spedzilam wspinając się sąsiednią ulicą do kina Sofil, żeby obejrzeć w spokoju trochę europejskiej kinomatografi, w błogiej pewności, że na ekranie nie pojawi się gościnnie Hajfa, czyli libańska Doda. Kilka bardzo dobrych filmów przewinęlo się przez bejrudzkie kino, niemieckich, francuskich, niderlandzkich, rumuńskiech, wyświetlono nawet polską produkcję "Statyści", podczas której na widowni zaroilo sie od blond głów, porozumiewających się dzwiekami sz cz i zi. Koniec festiwalu uswietnil swiezo powstaly film libanski, po libansku jak sie okazalo majacy ambicje polaczyc w sobie wszystkie mozliwe gatunki filmowe. Dla mnie mialo sie jednak to nie okazac, poniewaz wejscia - to tez po libansku-dla maluczkich nie bylo. Klimat zaproszen, vipow, wyjatkowosci, ekskluzywnosci, blink, blink, kamer telewizyjnych, reporterek z bezblednym maikijazem i fryzura i tak dalej. Przebieglym jednak udalo sie zamarkowac vipow i bez zaproszenia, - ktorych nikt nie sprawdzal- wziac udzial w vipowskiej premierze. "Beirut open city" pokazuje skrawek rzeczywistosci lat 90 w Bejrucie, dobrze, pierwsza to bowiem proba pokazania rzeczywistosci zamordyzmu, rzeczywistosci, w ktorej pojedyncze zycie anonimowego czlowieka nie reprezentuje zadnej wartosci, ktory w kazdej chwili -przypadkiem- moze zostac wypatroszony kulami z kilku magazynkow. Tyle, ze przy okazji filmowego realizmu film chce byc troche Bondem z lat 90, troche kinem artystycznym w sferze obrazu, ale tylko czasem, troche spelniajacym schematy arabskiej produkcji- arabska pieknosc z dosc ordynarnym seksapilem wijaca sie na parkiecie w tradycyjnym rytmie a na to wszystko goscinnie wystepujace vip-y z dretwym aktorstwem niczym wisienki na torcie. Calosc zatem srednia. Jednak najciekawsza czesc projekcji odbyla sie przed projekcja. Kiedy to juz nagrodzono rezysera, a rezyser w wielkim bialym kolnierzu koszuli, wyeksponowanym na marynarce podziekowal juz wszystkim, NAPRAWDE wszystkim, ktorzy przyczynili sie do powstania jego filmu "glos znikad" oznajmil: a teraz prosze wstac, czas na odspiewanie hymnu!. Publicznosc lekko oszolomiona z trudem uniosla sie z krzesel i....nic. ...nic ....cisza...nastala wielka ogluszajaca cisza!!! Po czym bez slowa komentarza pominieto pozycje "odspiewanie hymnu" w scenariuszu imprezy i prawie, ze plynnie przeszlismy do punktu "projekcja filmu".

Brak komentarzy: