teraz to już naprawdę ostatnie, ulubione.
środa, 26 listopada 2008
czwartek, 20 listopada 2008
środa, 19 listopada 2008
nowe domowe zwierze odniosło rany śmiertelne

Strach wdarł się podstępnie do coraz cieplejszego domu (dosłownie, choc piec jeszcze nie bucha ogniem ,bo nie mamy jeszcze drewna, sama swiadomosc jego obecności ogrzala atmofere).
Podczas wieczornego rytuału siedzenia na kanapie, usprawiedliwionego, bo zimowego i beztroskiej rozmowy z bratem na ścianie tuż obok mnie ujrzalam TO. Przyczajonego ,wielkiego- pięciocentymetrowego owłosionego potwora. Myślałam, ze skonam.
Brązowe cielsko- donoszę po po zdokumentowaniu tematu- może należeć do rodziny tarantul. Na szczęście na kilkaset istniejących odmian tylko kilka z nich może być naprawdę groźnych dla człowieka. Mimo wszystko, jestem sparaliżowana strachem i w nocy przyśniło mi się, ze chłopak mojej koleżanki Serbki, który lubi gotować paste i z racji włoskiego pochodzenia robi to naprawdę świetnie tym razem zaserwował nam wielkie zapieczone w piekarniku pająki. uffff.
Być może utrzymywanie domu w cieple nie jest najlepszym pomysłem.
Dla wmocnienia przekazu załączam zdjęcie przypominające wczorajsze monstrum przycupnięte na ścianie w kolorze lila.
wtorek, 18 listopada 2008
obwieszczenie
mabrouk, sama sobie!
poniedziałek, 17 listopada 2008
pieca montowanie



Sesja montowania pieca w domu i na dachu. Malenstwo pozerajace drewno i buzujace cieplem ma nam zagwarantowac zimowy domowy spokoj. WBREW BOWIEM OPINIOM DOCIERAJACYM Z POLSKI DO BEJRUTU, ZIMA W LIBANIE JEST ODCZUWALNA. Być może wyłącznie w domach, co akurat jest wątpliwym pocieszeniem. Mury od miesiąca otulają się grubą wartwą wilgoci, przez którą słabe o tej porze roku słońce sie ma szans się przebić. Kilkudniowe obfite opady, ulice zamieniają w rwące rzeczki, a niby-chodniki w mini-stawy – wszystko to razem sytuacji nie polepsza. I nie mogę znaleść w sklepach kaloszy, najwyraźniej nie pojawiły się w tegorocznych trendach paryskiej mody jesien- zima, czego bardzo osobiście żałuję.
natura nosa i historia mleka
ufff. nigdy nie sadzilam, ze kolezanki M, Z, R maja zrobione nosy, specjalnie sie nad tym nie zastanawialam, uznajac, ze ten malo arabski akcent jest wynikiem kilkupokoleniowego mieszania sie libanskiej i europejskiej krwi. Okazuje się jednak, że tak niewielu rzeczy może być człowiek pewny przenosząc się chocby z Polski do Libanu, w szczegolnosci zasad prawa, ktore obowiazuja inaczej niz jest to powszechnie przyjete albo nieobowiazuja wcale, ani tego czy juz sie jest w Azji czy moze jeszcze troche jak w Europie ani naturalnosci tutejszych nosów.
sobota, 15 listopada 2008
sprzedawca gazet

Jego twarz rozbudzila ciekawosc, jakis spokoj moze i pogodzenie ze swiatem, powolnym popoludniem biala kawa w szklance pita bez pospiechu w otoczeniu bez okreslonego czasu. Wokol lata 40, 50 , 70, 90? -w ubogiej czesci dzielnicy Aschrafieh. Mezczyzna nie byl ani specjalnie mily, ani niemily, ale pozwolil zrobic sobie zdjecie, tuz po tym jak niezgrabnie sie wokol niego pokrecilam i sprobowalam kupic bezskutecznie wode. Moja znajomosc arabskiego pozwolila nam na wymiane mniej wiecej trzech zdan.
środa, 12 listopada 2008
poniedziałek, 10 listopada 2008
Nanou w naszym obiektywie
wiecej na www.flickr.com/photos/mikaton
piątek, 7 listopada 2008
do obozu trafilam przypadkiem

towarzyszac przypadkiem poznańskiemu teatrowi Biuro Podróży w przygotowaniach do przedstawienia w obozie wlasnie, Burj el Barajne.
byl to niesamowity dla mnie czas, dla wszystkich nas z reszta, czas przygladania sie i obwachiwania dwoch obcych swiatow, czas podchodzenia blizej i blizej i otwierania sie na siebie. czas szokujacych odkryc, smutku, smiechu, niewyobrazalnie silnych doznan.
woman_in_Burj
to jest pani, ktora zaczepila mnie "keefik?" po drodze do szpitala, w ktorym umowilam sie na spotkanie z Basima, palestynska lekarka wyksztalcona w Polsce wiec swietnie znajaca nasz jezyk. Pani w rozu nie za bardzo rozumialam, poza tym ,ze ma cos z noga i tez idzie do szpitala. wiec sobie spacerkiem przeszlysmy waska uliczka w obozie, ona mi duzo opowiadala, ja powtarzalam "ma fhemet" nie rozumiem, posmialysmy sie, a potem juz w szpitalu poprosila mnie o zrobienie jej zdjecia
downtown_kids
a to dzieci z luksusowego przedszkola w centrum downtown. troche w nich za duzo melancholii jak na 5 czy 6 lat. tak mi sie zdaje.
pan_w_szelkach
lubie to zdjecie i tego pana, sfotogorafowanego w downtown, przy moim ulubionym mlym placu z fontanna, z nowa europejsko wystylizowana kafejka w ktorej kawa i ciastko kosztuja 11 dolcow. pan ma w sobie ujmujacy czar i to miejsce tez
różnic kulturowych ciąg dalszy -na przykladzie libańskiego wesela
Na to wszystko, jako wisienka na czubeczku deseru: wideofilmowanie. nie, nie, nie, żaden tam pan Jurek z wąsem biegający jak oszalały z małą kamerką w roztrzęsionych rękach. nie, nie. To dwie profesjonalne kamery telewizyjne, z operatorem kamery i operatorem uwaga! -tu bezcenna informacja dla znawców telewizyjnych cyrków- operatorem kranu!wielkiego ramienia stosowanego zwykle przy wielkich produkcjach telewizyjnych, dający efekt płynnego najzdu kamery na -w tym przypadku- pożerającą szoarmę ciotkę Hibę i wyjącą na scenie ( specjalnie na te okoliczność zbudowana scena z oswietleniem dla tanczących gości) panne młodą spiewającą utwór z dedykacją dla pana młodego.
Po tancerzach, nalezy oplacic dj-a serwujacego – hity z satelity. ( element weselny zunifikowany dla wszystkich kultur). Koszty imprezy uwzględniją wczesnieją wycieczkę na Cypr w celu zawarcia ślubu cywilnego w sytuacji, gdy pan i pani młoda różnią się wyznaniami. ( w prawie libańskim sprawy cywilne takie jak śluby czy rozwody reguluje prawo religijne, więc o ślubach cywilnych w Libanie nie ma mowy, można zawszeć ewentualnie malzenstwo religijne, w przypadku mezczyzny muzulmanina i kobiety na przyklad chrzescijanki, ktore nie obliguje kobiety do zmiany wiary, w przypadku kobiety muzulmanki taka mozliwosc nie istnieje) Zatem po powrocie z Cypru, czeka parę faktyczna uroczystosc, z sukienkami i frakami. Panie i panowie szykują się niezmiernie pieczołowicie na ten wieczor, mam na mysli gosci, nie tylko samych zainteresowanych. Meźczyżni biegają po zakupowej mekkce – dzielnicy Hamra i kupują koszule za 200 dolarów. Panie spędzają tradycyjnie długie godziny u fryzjerow, im wiecej wkladu pracy fryzjera i pieniedzy klientki tym wiekszy, doslownie wiekszy i sztyniejszy efekt na glowie.
Ale tego wszystkiego nie bylam jeszcze swiadoma na godzine przed weselem. Odebralam telefon od Violen upewniającej się, że nie zakładam powłóczystej sukni. (?), zasępiłam się na chwilę nad pytaniem zadanym przez R.- “yyyyy, nic nie robisz z włosami?”, ja na to: “a ty? nic nie robisz z włosami?” on: “pytamm, bo wiesz, kobiety przed weselem to zwykle chodzą do fryzjerów i takie tam...”
....???????
nie wiedzialam zupelnie jak to zinterpretowac, aż do momentu wejścia na BASEN. swiatla z reflektorow w odcieniach zieleni. I wtedy wszystko stało się jasne: przed moimi oczami okazaly sie kobiety, które ewidentnie wpadły na drinka wracając z gali oskarowej, w jedwabiach kończących się metr za nimi i w- tu warunek bezwzgledny- bujnych na codzien wlosach przemienionych w zmatowiony, plastikowy, natapirowany helm. (fryzjerzy chichoczą gdzieś w kacie licząc wyłudzone pieniądze) Szał: Cateriny Zety-Jones tyle, ze w wersji mat. Violen mruga do mnie okiem, ja czuję się odrobinę zagubiona, szczególnie po tym jak – nie bedąc wczesniej wtajemniczoną w zwyczaje ślubne, najpierw wespoł ze swoim wtajemniczonym, ale rozkojarzonym chłopakiem pewnym krokiem pominelismy witajacy u progu komitet powitalny, skladajacy sie z glownych przedstawicieli rodow, potem chcac naprawic błąd kazdemu po kolei wytrzeslam rece pokrzykujac marhaba-dzien dobry, zamiast mabrouk, czyli gratuluje.
ale nic, maly nietakt przelknelam i wszystko zaczelo sie dobrze ukladac zanim, wkrótce po zaserwowaniu kolacji, (bardzo smacznej kuchni fusion, i szoarma i tajskie krewetki i tradycyjne meze, pycha) nie zdalam sobie sprawy ,ze zniknela ona posprzatana przez kelnerow nieodwolywalnie i ostatecznie. zamiast golonki o polnocy wjechaly ciasteczka arabskie, a potem zamiast barszczy, zimnych nozek i salatki, kelnerzy zaczeli sprzatac serwety ze stolow, a dj sie spakowal. o 1:30 zgasly swiatla. skandal. zaproponowano nam weselne after party w klubie nocny, ale po tym jak zatanczylam lambade poczulam sie wystarczajaco weselnie usatysfakcjonowana i odmowilam.
zapomnialabym najwazniejszego- przez cale wesele niczym matre, pan mlody powtarzal, ze nie jest usatysfakcjonowany efektem i zaluje zmarnowanych w ten sposob pieniedzy.
ps. z powodow osobistych, bojkotu fotograficznego imprezy, zadnych zdjec dokumentacyjnych nie posiadam. musi wam wystarczyc wyobraznia.
o unii polsko- francuskiej

od kilku już właściwie tygodni męczy mnie poczucie wyobcowania. oczywiscie w dużej mierze chodzi o brak możliwości -literalnie- porozumienia miedzy mną, a światem tu. a co za tym idzie brak pewności siebie i brak poczucia psychicznego bezpieczeństwa, wiec jakos tak uciekam i chowam sie w swoich ramionach.
o różnicach kulturowych, które zaczynają uwierać długo by mówić. i o tym jacy zdają się być Libańczycy, gdzieś pod powierzchowną otwartością. Dopiero po kilku miesiącach życia tu zaczęły docierać do mnie pewne sprawy. całe szczęście, że obok mam znajomą Francuzkę, która żyje tu już 10 lat i tak samo jak ja postrzega świat bejrudzki. zupelnie spontanicznie i niechcący ,stworzylyśmy jeden front, porozumiewawczych min, nerwowego mrugnia okiem i innych znaków podczas spotkań w libańskim gronie. nie sądzilam, ze itnieje płaszczyzna tak automatycznego porozumienia miedzy dwiema osobami, ktore laczy głownie fakt bycia obcymi tu i pochodzenia z Europy. do niedawna wydawalo mi sie, ze nie ma czesci wspolnej miedzy zbiorem A- mentalnosc Polakow i zbiorem B- mentalnosc Francuzow. a jednak. w sutuacji pojawienia się zbioru C- Libanczycy, A i B, znalazły ogromną przestrzen porozumienia i wspólnych doświadczeń.
ale zanim wyciągne morczne sprawy, na początek optymistyczne prawdy o ludziach stąd.
Libanczycy sa bardzo gościnni. My Polacy lubimy, szczególnie na rodzinnych urczystościach u cioci i wujka trąbić o naszej rodzimej gościnnosci, ale ta przy libańskiej, robi się malutka i sama się posłusznie stawia w kąt.
Szewc, którego zakład przykłuł moją uwagę genialną fotografią właściciela wywieszoną w drzwiach, zrobioną przez jakiegoś francuskiego ajnabi, fotoreportera nieomal wciagnal mnie na kawe do srodka widzac moje zainteresowanie fotografia. zaproponował rowniez przypozowanie do zdjęcia, po czym niezwłocznie, rzucił sie na poszukiwanie swoich narzędzi i w sekundę potem, ze spokojną twarzą, ze wszystkimi rekwizytami, starym butem ,mlotkiem i gwozdziami był gotowy do fotografi. fakt obejrzenia wczesniej świetnego portetu, nie pomógł mi w zadaniu i z tego wszystkiego ostrość na zrobionym przeze mnie portrecie błądzi gdzieś w okolicach dłuta. bynajmniej nie twarzy.
usatysfakcjonowany zaserwowal kawr, jak zwyklę mocną, czarną, słodką z aromatem kardamonu, pogawędziliśmy sobie, ja podstawowym arabskim, on równie podstawowym angielskim,po czym obiecaliśmy podciągnąć się językowo tak, żeby za rok, gawędzić nad kawką bardziej swobodnie...
nie wyobrażam sobie takiej historii w polskim zakładzie naprawy obuwia, jakoś nie mogę.
ani historii autobusowej, gdy jakis czas temu, kierowca autobusu, jadącego z Daury do Jbel, zmienił spontanicznie zdanie i w momencie gdy gdzieś na trasie zostałam w autobusie sama, postanowił się mnie pozbyć i pojechać sobie gdzies indziej. złapałam pierwszy lepszy przejeżdzający lokalny busik i na jego środku wygłosiłam przemowę, dokąd zmierzam i czy ktoś może mi pomóc się tam dostać. nastąpilo ogólnoautobosowe poruszenie, każdy pojedyńczy pasażer miał swoją teorię na temat jak się dostać najszybciej do Jbel, łącznie z pomysłem, żeby kierowca autobusu spontanicznie zmienil trasę...stanęło na tym, że pewną miła wspópasażerka zaprowadzila mnie do samiutkiego celu, pod drzwi.
wczesniej zapytała się mnie czy jestem z Rumuni, bo jej kuzyna, brata żona jest Rumunką i jest bardzo miła i ona z tego sentymentu do rumuńskiej nacji chetnie mi pomoże.
i to jest jedna strona medalu libańskiej mentalności. ja teraz druga. ciemniejsza.
niestety, w momencie gdy potrzebni są przyjaciele, często ich nie ma. przyjacielem być w Bejrucie, to znaczy wspólnie się bawić w nocnych klubach, pić i tańczyć a latem chodzić na plaże. I fajnie, czemu nie.. tyle, że często przyjaźn własnie na tym poziomie się wyczerpuje. gdy potrzebna jest pomoc, robi się jakby pusto. Ludzie rzadko się odwiedzają, tak po prostu , żeby pogadać. spotykają się w barach i na imprezach. Najblizszy przyjaciel R odwiedzil nas 2 razy do tej pory i to wyłącznie przy okazji załatwiania innych spraw z R.i tu dochodzę do puenty. Ludzie, mówię o mojej generacji nie rozmawia ze sobą.
całe bycie ze sobą towarzysko jest wyłącznie ślizganiem się po powierzchni: “co u ciebie, dobrze? co nowego?” i tyle, khalas, koniec, nigdy głębiej.
Znajomy Libańczyk, ktoremu powiedziałam o swoich spostrzeżenich powiedział, że ludzie tutaj się po prostu boją wejść głebiej, otworzyć się na kogoś, może nawet zajrzeć w siebie. nie chcą, nie potrzebują, nie muszą? Dziwne, bardzo dziwne, szczególnie dla reprezentantki zimnej wschodnioeuropejskij nacji. To ja powinnam być tu niedostępna...