niedziela, 22 marca 2009

Agnostykiem? Buddystą może?

Przypomniał mi się fragment "Damaszku", który ostatnio widziałam na scenie w al Medina, jest tam taka scena, w której syryjski hotelowy recepcjonista pyta gościa ze Szkocji o jego wyznanie- chce mu zaproponować przejście się do meczetu w celu poderwania dziewczyn- dialog przebiega mniej więcej tak:
- Jesteś chrześcijanienem- upewnia się.
- Nie, nie jestem-odpowiada Szkot
- Muzułmaninem?
- Nie
- Wyznawcą judaizmu?
- Nie
- To kim?
- Właściwie to jestem agnostykiem- przyparty , niechętnie odpowiada Szkot, jakby przeczuwając, że zostanie niezrozumiany
- Agno co? Buddystą może?
- Po krótkim namyśle Szkot: - chrzescijaninem.

I rzeczywiście tak to mniej więcej wygląda: trzeba być kimś. W tej rzeczywistości permanentych konfliktów politycznych oczywiście, nie relgijnych, politycznych, ale inspirowanych tłem religijnym, a bardziej nawet PRZYNALEZNOSCIA do takiej a nie innej sekty, ludziom zwyczajnie nie mieści się w głowie, że ktoś może się z żadnym systemem religijnym nie utożsamiać. Mało tego, pojęcie agnostyk czy ateista śmierdzi prawdziwym szatanem. no bo jak można żyć bez RELIGII. BEZ TOŻSAMOŚCI.BEZ AUTOIDENTYFIKACJI. Tym własnie religia w Libanie jest. Lokuje cię w pewnej spolecznej szufladce. Daje uziemienie. Własną identyfikację wobec spolecznestwa, kraju i kosmosu. Alianse i wrogow. Media, ktore prawde ci powiedzą. ( przy okazji w Libanie nie ma udawania, że media sa obiektywne i poltycznie neutralne. Jedynego państwowego kanału nie ogląda nikt, a jego siedziba popada w ruinę, wygląda jak budynek przygotowany do zburzenia a nie siedziba ogolnokrajowej TV, reszta kanalow to tuby polityczne ugrupowań politycznych, ktore oczywiscie wywodza sie z grup religijnych.) Szablon życia przynależnosc religijna ci daje i receptę jak żyć. Szanse i możliwosci, w zależnosci od wplywowości twojej wspolnoty religijnej. Więc przyznać się do tego, że to wszystko się odrzuca to gorzej niż przyznać się do opozycyjnej religii, fundamentalizmu i konstruowania bomb. Czasem mam wrażenie, że konflikt "religijny" to dla nich sposob na umocnienie swojego poczucia przynależnosci i stad ten wysyp dewocjonaliow, najsilniej widoczny w starych rewirach chrzecijanskiej Aschrafieh i w ormiańskim Bourj Hammoud, gdzie co krok to mały ołtarzyk tu Maryjka tam Jezus albo ich lokalny Święty. Taksówki, biura , sklepy, czasem tatuaże krzyczące jestem Tym nie Tamtym. W dzielnicach silnie muzułmańskich, okolice Karakondrusu, Sabra czy oczywiście Dahie, tam troche inaczej, zamiast symboli religijnych sa natretne symbole polityczne, wizerunki obecnych przywodcow religijno-politycznych i militarnych , symbole "meczennikow" wysadzonych w powietrze to z ramienia Syrii, to z ramienia Izraela, albo z inicjatywy kogos z wlasnego podworka podajacego sie za kogos innego. W sasiedztwach niczym na wiecu partyjnym , na codzien powiewaja flagi, od razu wiadomo, ktora grupa ma przewage w sasiedztwie. ( na marginesie, symbol Hezbollahu, zielony znak na zoltym tle sprzedaje sie turystycznie jak gorace buleczki, koszulki ze znakiem Partii Boga można dostać w wielu sklepach z pamiatkami- gadżet z wycieczki do Libanu). Jedynym niepolitycznym znakiem islamu czesto obecnym, jest bogato przyozdobione wejscie do domu, albo budynku wiernego, ktory wrocil z pielgrzymki do Mekki.
Religijny świr, nie dotyczy bynajmniej wylacznie starego pokolenia.
Nawet na facebooku pojawiaja sie grupy zakladane przez Libanczykow w stylu. "jestem chrzescijaninem".

Pewnego dnia, nieswiadomie sprowokowana przez mojego sasiada starej daty byc moze stworzylam sobie pierwszego wroga w okolicy, a doszlo do tego tak. Polskie wydanie srody popielcowej. Tego dnia chrzecijanie biegaja po Aschrafieh przez caly dzien z krzyzami z popiolu na czole. Niechcacy zapomnialam o tym koscielnym wydarzeniu, szczegolnie ,ze w Polsce symbolika ta raczej nie wydostaje sie poza kosciol i podczas krotkiej grzecznosciowej rozmowy z sasiadem ,z glupia franc wypalilam: A po ci ten krzyz na czole?
On na to: No jak to po co? Z kosciola, nie idziesz tam dzisiaj?
ja: Nie, nie wybieram się.
On na to: shou?- co? leish la2? dlaczego nie, jak to?
ja: no nie, po prostu, nie jestem specjalnie zainteresowana kosciolem.
On brnal, ja brnelam, przeszla mi przez glowe mysl, ze ta rozmowa nie ma wiekszego sensu i ze raczej nie mam szans przeprac glowy starszego pana, chcialam jednak troche na przekor zaswiecic mu jakas diodę, przekaz , ze sa na swiecie miejsca i narody, w ktorych wyznanie nie odgrywa kluczowej roli w zyciu, a juz na pewno nie w zyciu spolecznym.
Na koniec rozmowy sasiad mial wyraz twarzy, ktory przypominal stan przedzawalowy. Pomyslam, ze pewnie zrujnowalam sobie swoj wizerunek milej dziewczynki z Europy Wschodniej nad ktorym przez kilka miesiecy pracowalam.Trudno, słowo się rzeklo.

Brak komentarzy: