środa, 11 marca 2009

a w libańskim "Zamku" było tak

Wizyta w Ministerstwie Edukacji zrobiła wrażenie historii żywcem wyjętej ze świata Kafki. Miejsce nie zaskoczyło mnie tak, jak by mogło, a to dlatego, że dzień wcześniej Roody spędzil- dosłownie- cały dzień robiąc przysługę koledze i pomagając mu zarejestrować samochód- z niejasnych dla mnie powodów- na jego nazwisko. W dużym skrócie historia wyglądała tak, że R. i Z. biegali od biurka do biurka, na parking i z powrotem do biurka, sugestywnie nakłaniani przez coraz to kolejnych pracownikow urzedu do dania im w łapę w celu przyśpieszenia i zakonczenia z sukcesem procedury rejestracji. Po zainkasowaniu czasem 3 dolarow czasem 10 znikali w gąszczu pięter, biurek i stosów papierów, a za nimi pojawiali sie nowi. 100$ zostało poświęconych dla dobra akcji, ktora niestety zakonczyla się porażką i informacją, że niestety, ale samochód w czasie sprzedazy nie nalezal do poprzedniego wlasciciela, bo byl juz w tym czasie wlasnoscia banku, ktory zajal go w zwiazku z kredytowylmi zaleglosciami jego posiadacza. W oparciu o mroczne doswiadczenie R, szłam do ME gotowa ujrzec kilka absurdow. I nie było inaczej. Zaczelo sie od tego, ze ministerstwo ulokowane jest w wiezowcu i sowicie opancerzone- bramki, wykrywacze metali itd. Przebijamy sie przez nie. Moja sprawa pietro 3. Niestety, przycisk w windzie z numerem 3 nie dziala- w windzie kamery, na kolejnych poziomach pelno ochrony- z pokerową twarzą jedziem na 4 i schodzimy pietro nizej. A tu. Ogromna przestrzen pustki. Wielkie puste przestrzenie i "niby" zagospodarowane pokoje, pootwierane na oścież, z biurkiem i telefonem ,przypalona paierosem kanapa i krzeslem. Idziemy, dlugie korytarze, puste pokoje, szukamy czesci "zaludnionej", docierami, jest pokoj , jest biurki i polki z aktami, jest i skwaszona urzadniczka. Od urzedniczki polskiej rozni sie tym ,ze zamiast siedziec i chowac sie pod sterta akt, grzebie w teczkach stojac w czerwonym plaszczu zapietym na wszystkie guziki , sprawiajac wrazenie gotowej do wyjscia. Wlosy zakryte chusta, wściekle karminowy plaszcz i pioruny z oczu. Odsyla nas do kogos innego. U kogos innego dowiadujemy sie, ze stempla nie dostane, bo pismo jest zle napisane , a szkola musi podac swoj numer rejestracji, a jesli nie jest zarejestrowana- co sie wkrotce okaze- to stempla z oczywistych przyczyn nie bedzie. Odpowiedzi na pytanie jak ma byc sformulowane pismo udzielic nam nie chce. Wracamy do urzedniczki, nadal w zapietym plaszczu na stojaco przeszukuje pozolkle, zżarte czasem papiery. Uswiadamiam sobie, ze ona w tym plaszczu stoi dlatego, ze jest zima, zimno, dogrzewa sie, a nie dlatego, ze sie gdziec wybiera. Nadal zla jak osa nie chce nam powiedziec jak pismo ma byc sformulowane. Podpatrujemy od innego petenta. Przedzieramy sie przez smierdzace i ciemne od dymu papierosowego korytarze i na skroty, przez puste pokoje z przypalonymi kanapami. Wszystko wyglada dosc oblednie, jak z surrealistycznego snu o nadpsutej biurokracji. Wielka prowizorka, jest wielki, lsniacy w sloncu wiezowiec, jest ochrona , nowoczesna srebrzysta winda z kamera, ale zamiast koszy na smieci puste kartony, brudno jakos, zapyziale, smierdzaco i pusto. Libanskie "na niby" i z "wypierdem".

Brak komentarzy: