niedziela, 22 marca 2009

Bejrut kontra reszta libańskiego świata

Znajomy pochodzący z północy Libanu z Tripoli opowiedział mi anegdotkę, która jeszcze grubszą kreską podkreśliła to, jak bardzo Bejrut różni się od reszty miast i w Libanie i na calym Bliskim Wschodzie. Zaczęło się od tego, że pijąc żubrówkę z sokiem jabłkowym z liściem mięty w Torino zaczęliśmy rozmawiać jak to w Damaszku jest inaczej i że czlowiek sie nie czuje do konca swobodnie i że nie ma gdzie sie zabawić szczególnie porównując Damaszek do Gemmaizeh na ktorej- moze sie czlowiekowi zdawac na jednego mieszkańca Bejrutu przypadają dwa bary wiecznie wypełnione ludźmi, nie tylko w wekendy. Na to moj znajomy, mówi, że poza Bejrutem to jest klęska, w jego mieście Tripoli nie ma knajp, nie mozna kupic sobie piwa i paradowac z nim na ulicy ani w spokoju sobie jointa spalic. ( W bejrucie tez nie mozna, jakos specjalnie demonstracyjnie tego robic, ale nie ma wobec tego zbudowanej atmosfery najwiekszego na swiecie zagrozenia). I dalej opowiedzial, ze jest takie miejsce w Tripoli, w okolicy corniche - deptaku nad morzem gdzie jest kilka barów, ale jego wlasciele sa zastraszani przez lokalnych islamskich radykalow ( miasto w wiekszosci zamieszkale przez sunnitow) , ze jak nie zamkną swoich barów to wylecą one w powietrze. Bomby samochodowe to zdaje sie byc lokalna specjalnosc w temacie rozwiazywania spornych kwestii, metoda ostatnio niuzywana i mam nadzieje, ze tak pozostanie, nschalla.

Brak komentarzy: