poniedziałek, 16 marca 2009

najgorsze zdjęcie świata

Jutro czeka mnie wycieczka do Syrii z powodów wiadomych, wyjeżdżam żeby wrócić i dostać wizę na kolejne trzy miesiące słodkiego życia w B.;) Pozostała jednak nierozwiązana dotąd kwestia nieszczęsnego stempla dającego mi zielone światlo na opuszczenie kraju. Dzisiaj przeżyłam ostatnie w tym temacie starcie. Na początku było długie poszukiwanie odpowiedniego urzędu, przedzieranie się przez porzucone na chodniku łopaty- wokól liczne place budowy- by ostatecznie z sukcesem zawitać w kolejnym oddziale Security Generale, w ktorym w kolejności: bramki wykrywające metale, dym papierosowy, umundurowani mężczyzni ( plus jedna umundurowana kobieta) i oczywiście morze petentów. Zaczęło się dość sprawnie, kilku oficerów wskazało mi drogę, piętro, pokoj i własciwego dla mojej sprawy - przewalenie czasowe wizy- urzędnika armii. Sprawa przestała być jednak prosta już przy pierwszym pytaniu: A3ndik el sourah? - Zdjęcie? nie, nie mam. A jest potrzebne? - tak. - a jakie, takie jak na paszporcie? - Obojętnie jakie. Mozesz je zrobić niedaleko stąd , obok budynek wysoki, bialy na parterze zrobisz zdjecie i od razu tez kserokopie paszportu. Ok, yala, idę, jest budynek, jest jego parter i pan w drzwiach , czujny wobec potencjalnych klientow, przywoluje mnie z daleka do siebie. Tak, tak, zdjecie to tu, ksero tez. Miejcowka jest zdecydowanie skoncetrowana na sprzedazy lokalnego "toto lotka", co chwile, jakis umundurowany obstawia cyfry, gołym okiem widać, że i w armii nie płacą dobrze. Poza mną kilka innych klientek do ksero. Pan wskazuje mi miejsce, zebym sobie usiadla. Wyglada mi to na kawalek szafki. Nie od razu pojmuje o co chodzi, wiec klade na niej parasol. On jednak naciska, zebym na tym kawalku szafki usiadla. Nad szafka dostrzegam bialy papier zawieszony na scianie i zaczyna do mnie docierac, ze to przeciez studio foto. Pan od totka, pojawia sie z wielkim polaroidem z poczatkow istnienia ekspresowej fotografi, mowi "smile" trzaska spustem migawki i juz. "Five minutes"- dodaje, wydajac kolejny kupon na loterie i kserujac kilka stron paszportu. Podoba mi sie. Zdjęcie jest wyśmienite, wysuszone suszarką jeszcze cieple. Sytuuję się na nim gdzieś w prawej części kadru, nad glowa wielka odchłań bialego kartonu, w żadnym miejscu kadru nie ma najmniejszego śladu po ostrości i ogolnie jestem mocno nierozpoznawalna. Najgorsze zdjecie jakie posiadam, moje ulubione, zostały mi jego trzy egzemplarze, z którymi nie zamierzam się nigdy rozstawać, schowam je w portfelu. Na koniec orżnąl mnie na kasie, ale nie bylam w humorze do dyskusji na temat ceny tegj uslugi. Po powrocie do urzednika, przeżylam jeszcze dwie godziny farsy, biegania z grupa innych petentow po schodach w gore i w dol, w szybkim tempie nadawanym przez oficera w okularach, zupelnie niuzasadnionym, bo jakos nikt nigdzie na nas nie czekal. Ale my biegliśmy. Poproszono nas do pustego pokoju, w ktorym po chwili pojawil sie nijaki Bassam, ktory po krotkim "Dzien dobry" wypowiedzianym po angielsku, zamilkl na reszte spotkania. Zajął sie stemplowaniem naszych papierow, odliczalam dokladnie uderzenia o papier, dostałam osiem stempli. Potem powrot na gore i czekanie na korytarzu. Z nudy zapoznałam sie z petentem obok, współtowarzyszem mojej bieganiny po schodach i godzin absurdu. Dar jest Irańczykiem i sprzedaje w Bejrucie dywany, gdzieś w dzielnicy Karakondrus. Ucieszyłam sie niezmiernie, dobrze mieć kontakty w biznesie dywanowym, wiadomo. Zapytał się czy interesują mnie dywany jedwabne, dlaczego by nie ,oczywiscie, że mnie interesują. Po tym w zwiazku z tym, że wczesniej, choc ze srednim zrozumieniem opowiedzialam mu o kilku swoich ulubionych iranskich filmach i że chcialabym bardzo odwiedzic kiedys ten kraj, licze na dywanowe "wasta". Historia zakonczyla się wizytą w gabinecie jakiego wyższego rangą urzędnika i zwieńczona świeżym jeszcze wilgotnym stemplem. Jutro część 2 epizodu wizowego.

Brak komentarzy: