wtorek, 10 marca 2009

przed wizytą w jednym z tych miejsc, które rządzą się własnymi prawami, a raczej rządzą się bez praw

Jest takie słowo w języku arabskim, a może tylko libańskim, bo język ten uproszczony, zfrancurzony słabo przypomina klasyczna fushę ze swoim "bonjourak", w kazdym razie jest takie słowo 2anuun, ktore oznacza prawo, zasadę. Słowo, które nie ma swojego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Nie ma prawa w przestrzeni "drogowej", o której pisałam już nie raz, dodam tylko dygresję, że bardzo bym chciała zrozumieć, z całych sił pragnę zrozumieć po co, ale to po co, na małym rozwidleniu ulicy dochodzącej do Gemmaizeh, niedawno zainstalowano światła drogowe. Światła lśnią nowościa i schematycznie zmieniają aktywne kolory, tylko po co, skoro nikt ani na Gemmeizeh ani na zadnej innej ulicy miasta, nigdy wczesniej i pewnie nigdy po tym, dlugo po tym gdy nowe swiatla zeżre rdza, nikt nigdy swiatel drogowych respektowac nie bedzie. kierowcy bez zmruzenia oka ignoruja wiec i te, nowe swiatla. Osowiali od spalin i wyziewow starych autobusow policjanci, stoja na każdym większym skrzyżowaniu i kieruja ruchem, mimo obecnosci swiatel, bo inaczej miasto by stanelo, Libanczyk Libanczykowi nie odpusci i go w ruchu miejskim na pewno nie przepusci. Mało tego, kto bezczelniej prowadzi ten wygrywa. Nieważne. Nie ma tu 2anuun. Nie ma 2anun w polityce, to wiadomo. Kazdy kto jest na stolku, sprzedaje panstwowe ziemie i budynki jak szybko tylko moze, zeby upchac sobie kieszen, bo przeciez emerytury w tym kraju nie istnieją więc trzeba sobie jakoś zapewnić spokojną starość, albo do śmierci doić dzieci. A inwestorzy robia pstryk i stuletnie budynki znikaja w mgnieniu oka z wszystkich okolic. pstryk.pstryk. Dziedzictwo? Kasa się liczy, doraźny zysk. 2anuun nie ma nigdzie, kolega bez prawa jazdy zatrzymany przez policję za kółkiem samochodu schowal sie troche w ramionach, policjant sie specjalnie jednak tym nie przejął, powiedział tylko, żeby uważal jak jeździ, skoro nie ma prawa jazdy. A jutro idę do miejsca, królestwa braku 2anuun mianowicie Security General, w celu przedłużenia wizy. Miejsce strzeżone niczym twierdza, polskie ministerstwo obrony chyba jest najlepszym jego odpowiednikiem w strukturze panstwowej. W twierdzy pracują wyłącznie umundurowani przedstawiciele armii, szarak musi przejść przez wykrywacze metali, oddać w zastaw swój telefon, tylko po to , żeby wypełnić wniosek o przedłużenie wizy. Ostatnim razem mi się nie udalo. Mimo, że taktycznie stanęłam w kolejce do wydawalo mi sie milszego w swej aparycji przedstawiciela armii libanskiej, mimo, ze udalo mi sie unieszkodliwic wpychającą się w kolejkę sprytną babę ( nie licz , ze zrobisz w konia Polkę więcej niż jeden raz), poległam. Milszy oficer okazał się mięczakiem pytającym o radę starszego kolegę po fachu, niemiłego dla odmiany. A ten, ewidentnie, na poczekaniu tworzył w glowie, specjalnie dla mnie prawo i reguły przedłużania wizy. Myślałam, że mnie szlag jasny trafi. Wymyślił, że muszę przedstawić papier ze szkoly, co nie bylo by problemem, zarządał jednak jeszcze stempelka z ministerstwa edukacji. A to kosztowało mnie sporo wysylku, doświadczenia na miarę "Zamku" Kafki a ostatecznie porażki. Ale o tym innym razem. O zamku z koszmarnego snu Franca Kafki.

Brak komentarzy: